Innym tłumaczeniem tytułu rozdziału jest Artifical Enemy, czyli Sztuczny Wróg.
Angielskie tłumaczenie - Mekameka Subs (Jaylene i Renna) [x]
<< Kagerou Days I | Masterpost noweli | Kagerou Days II >>
Obudził mnie przeszywający dźwięk alarmu. W jednej chwili, serce mocniej mi zabiło. Rzuciłem okiem ku górze na rozciągnięty nade mną sufit. Zupełnie nie mając pojęcia o tym, co się dzieje, wypadłem z łóżka, przy okazji uderzając o komodę.
- ...Ach!
Walnąłem się w prawy goleń, co chwilę później mój mózg zarejestrował jako płonący ból.
Ze łzach w oczach spowodowanych bólem i przenikliwym dźwiękiem, wziąłem w ręce futon, który leżał na pobojowisku, a po owinięciu się nim, alarm zamilkł.
- Dzień dobry, Mistrzu~!
Gdy tylko usłyszałem ten głos, już wiedziałem, co się stało.
Oto ja - Kisaragi Shintaro - w niecodziennej sytuacji, w samej bieliźnie, ze łzami w oczach, zawinięty w futon, i dziewczyna - Ene - spoglądająca z monitora, ze łzami w oczach, ledwo powstrzymując się od ataku śmiechu.
* * *
Gorący, upalny dzień. Nie tak dawno temu ludzie ciągle gadali na temat końca świata - uderzenia meteorytów, upadek cywilizacji Majów i tym podobne. Ostatnio jednak najnowsze wieści krążyły wokół najzwyklejszych tematów, takich jak "Super popularna idolka zagra główną rolę w swej pierwszej dramie!".
Dla mnie, którego praca wiązała się z zagłębianiem się w najpopularniejsze obecnie plotki i z walką w pierwszych szeregach zaciekłych dyskusji w internecie dotyczących apokalipsy, dzisiejszym tematom brakowało "tego czegoś". Właściwie to można by było powiedzieć, że moje zajęcie należy do głównych prac zwykłego osiemnastolatka, ucznia liceum. Ale w międzyczasie, gdy z własnej nieprzymuszonej woli dawałem się więzić w domu, wymieniałem się komentarzami z bywalcami internetu. W czasie wolnym pilnowałem domostwa, sumiennie wypełniając obowiązki ochroniarza.
A co do mojej pracy - zacząłem tworzyć amatorską muzykę zaczynając od podstaw, a przy okazji zawsze zostawiałem komentarze pełne uwielbienia czy krytyki pod nowymi filmikami na pewnym serwisie*. Zajmowałem się tym już od ponad dwóch lat.
Tylko że tak jakoś wyszło.. że jeszcze nic nie stworzyłem.
Ale dziś czułem w sobie ogromne pokłady motywacji!
Siedziałem przed swym komputerem i żułem kanapkę, którą mama mi rano zrobiła, wpatrując się w sekwencer na ekranie. Miałem zamiar zająć pierwsze miejsce na tym serwisie, potem zrobić dzwonek, karaoke, aż w końcu cały album...!
Po prostu chciałem zrobić coś wielkiego, co podbije świat.
Ogólnie miałem słomiany zapał, który w ciągu dziesięciu minut ginął pod krytycznymi komentarzami od innych twórców, po czym wracałem do punktu wyjścia. Jednak dzięki miłości mamy wypełniającej kanapkę - jakiego to specjalnego składnika użyła? - pomysły same przychodziły do głowy, jakby bóg zstąpił z nieba i mnie pobłogosławił.
- To... to się sprzeda!!
Krzyknąłem głośno, z entuzjazmem powracając do pracy nad kawałkiem. Chociaż sam nie wierzyłem temu, że tak dobrze komponowałem, żyłem w strachu. Coś, co nazwę "wirusem", wleciało na środek ekranu, chcąc przeszkodzić mi w pracy.
- Na dziś zapowiedziano gorący dzień. Łał! Nawet 35 stopni w centrum Tokio!
- Sam zobacz. Już teraz, w centrum stolicy około dziesięć osób doznało udaru. Mistrzu, jak będziesz wychodzić z domu, nie zapomnij się zabezpieczyć!
Nie rozumiałem, dlaczego ktoś miałby wychodzić w taki dzień.
Czy raczej, nie miałem pojęcia, dlaczego ktokolwiek w ogóle chciałby wychodzić.
- A, właśnie. Dzisiaj wykorzystałam alarm z pewnego państwa używany przy poziomie zagrożenia czwartym lub wyższym. Zwiększyłam częstotliwość do takiej, jakiej Mistrz nie bardzo lubi-
- Masz na myśli "dzisiejszy alarm"? Nie masz zamiaru tego jutro włączyć?! ...Ach.
Kopałem sobie własny grób. Zapowiadało się jeszcze gorzej.
Sunąc po monitorze w tę i z powrotem, dziewczyna nagle zamarła po poruszeniu tego przypadkowego tematu. Zbliżyła się do ekranu uśmiechnięta, jakby na coś wpadła, i dalej radośnie mówiła:
- Och, przecież to kompletna strata czasu~. Przygotuję coś lepszego na jutro! Nie, nie musisz mi dziękować za te usługi, jesteś przecież mym usługobiorcą.
- A ty co, akwizytor jakiś!? Czy to nie z twojego powodu mam siniaki!? Myślisz, że sam je przypadkiem zrobiłem!?
Wybuchnęła złowrogim śmiechem, trąc o siebie ręce, przed tym jak ja wskazywałem na wspomniane nędzne sińce.
Lecz to również było na nic - pojawił się nad nią znak zapytania, a sama przechyliła głowę jak niewiniątko.
14 sierpnia, trzecia nad ranem. Dźwięk alarmu rozbrzmiał w całym domu, wyrywając nawet matkę ze snu.
Wbiegła do pokoju i jej oczy spoczęły na "pięknej pani" wyświetlonej na ekranie, lecz oberwało się nikomu innemu jak jej synowi.
Wściekłe wrzaski zdawały się bardziej naruszać ciszę nocną niż alarm chwilę wcześniej, i, tak jak myślałem - widząc zaciśniętą pięść tuż przed oczami - nastał poranek.
I tyle zdarzyło się aż do teraz. Siebie w lustrze nie widziałem, ale byłem pewien, że miałem też siniaki na twarzy.
- Daj mi już spokój, serio... Co bym zrobił, gdyby się zepsuł komputer...? Chybabym umarł.
- Aaach, jak miło ze strony Mistrza, że zamartwiasz się o mnie bardziej niż o siebie! Przybiegłeś do mnie w podskokach jak tylko się obudziłeś, czyż nie!?
Jej oczy błyszczały żywo, jak w jakiejś starej mandze shoujo, wypełniając całą przestrzeń ekranu, a ja wrzasnąłem na nią gniewnie.
- Po to, żeby cię zaraz skasować!! Do tego ja poważnie mówiłem o śmierci z braku kompa!!
- Och, znowu jesteś taki skromny... Mistrz to prawdziwy dżentelmen... Jak z bajki!
Nie słuchała.
Wcale nie słuchała. Miałem już tego dość.
Jak w ogóle do tego doszło...
Jakiś rok temu dostałem tajemniczy e-mail od nieznanego nadawcy. Wtedy nie przejąłem się tym specjalnie, ale otwierając go moje życie stało się tak nieznośne, że aż śmieszne.
Wkrótce "ona", ukrywająca się w e-mailu jako załącznik, przeszła na komputer, i w jednej chwili przejęła maszynę w swe władanie.
Nie miałem pojęcia co się działo. Zignorowałem nakładające się okna na pulpicie, a gdy myślałem, że widzę efekty specjalne rozciągające się na cały ekran, ukazała się piękna dziewczyna, z błękitnymi włosami związanymi w kucyki, której całe ciało promieniowało delikatnym blaskiem.
Na pierwszy rzut oka wydawała się "urocza".
Było tak przez pewien czas. Dosyć krótki, ale był.
Dziewczę, które pojawiło się znikąd, rozsiewało aurę, jaką można było spotkać u głównych bohaterek książek. Coś w stylu, "Czyś to ty mi pomógł w potrzebie...? Proszę, pozwól mi walczyć ramię w ramię..."
Ja, mieszkaniec zagraconego pokoju, wyrzutek społeczeństwa, cieszyłem się z myśli "Trafiła mi się karta herosa!", jak to poczynając od dziś, zostałbym przyjęty do tajemniczej organizacji, zjawiska paranormalne stałyby się codziennością, pojawiłyby się potwory i połączyłbym siły z towarzyszami...! Porywająca opowieść od pierwszego rozdziału; To było wręcz niemożliwe, by to spotkanie okazało się zwykłym nieporozumieniem.
A przynajmniej tak myślałem.
Więc... nie obudziła się we mnie żadna moc, demonie oko też się nie otworzyło; nic, a co dopiero ktoś z upragnionych towarzyszy nie przybył, a stworzenie najbliższe mianu "potwora" było karaluchem. Ale, wracając do tematu, nasza pierwsza rozmowa zaczęła się tak:
- Ach, zatem od dziś, opiekuj się mną dobrze
- Mm, dobra...
Takich kwestii nie słyszałem w żadnym filmie przygodowym.
Zaczęliśmy od podstawowych pytań... Może nie był jakiś nadzwyczajny początek, ale ratowaliśmy namiastkę konwersacji.
- Czym ty w ogóle jesteś? Nigdy nie słyszałem o takim programie...
Gdy ja, siląc się na uprzejmość, zadałem owe pytanie, otrzymałem taką odpowiedź:
- Sama zbytnio nie wiem~
I tak to się zaczęło.
To był nawet dobry początek. W końcu odpowiedziała mi na pytanie.
Może to z tego powodu, że się ze mną oswoiła w ciągu tygodnia, ale jej dziwaczne zachowanie szybko stawało się zauważalne, gdy zaczęła mnie męczyć i się naprzykrzać. Folder, w którym trzymałem żenujące, ckliwe teksty piosenek nazwała "RACICĄ", a nazwę katalogu ze starannie wyselekcjonowanym zbiorem cennych zdjęć zmieniła na "Cmentarzysko Pożądania"...
Przez jakiś miesiąc bawiła się w zmienianie nazwy wszystkiego co znalazła na PC, a nawet próbkę piosenki, którą stworzyłem, nazwała tytułem tak uczuciowym, że naszła mnie myśl typu "Gdyby udało mu się wydać album, zostałbym twórcą nowego gatunku muzyki..."
Oczywiście, krzyczałem na nią cały czas, aż sobie zdarłem gardło, a że nic sobie z tego nie robiła, wkrótce powstrzymywałem się od uwag.
- Ej... Zmieniłaś mi hasło?
Dzisiejszego ranka nie mogłem zalogować się na serwis z filmikami. Nie przypominałem sobie, bym zmieniał hasło. W takich sprawach zazwyczaj ona była winna.
- Ooch! Dokładnie tak, jak można się tego po tobie spodziewać, Mistrzu! Miło, że zauważyłeś!
- Zmień je z powrotem... teraz...
- No weź, co się tak śpieszysz? Mam dla ciebie coś specjalnego!
W oknie z pytaniem "Czy chcesz zapisać zmiany?" został wybrany przycisk "Nie", po czym wszystkie wyświetlane okna zostały, zamiast zminimalizowane, zamknięte.
- Gyaaaaaah!!!
Po chwili pojawiło się pytanie z czterema odpowiedziami, coś o Złotym Czwartku*.
- Okej, więc pierwsze pytanie! Jeśli podasz poprawną odpowiedź, zdradzę pierwszą lite-
- Zgłupiałaś!? Umrę przez ciebie, wiesz!? Nie!! Piosenka!! Tylko nie ona!!
Wstałem z krzesła i krzyczałem na monitor. Z boku musiało to śmiesznie wyglądać. Dziewczyna przede mną miała minę mówiącą "Jeny... jaki on niebezpieczny..."
To twoja wina, że tak się zachowywałem.
- Haa...aach~..
Nagle straciwszy siły, opuściłem głowę na biurko. Chwilę później doświadczyłem nieprzyjemnego uczucia, jakby mój łokieć się w coś uderzył.
- Aa!! Mistrzu, Mistrzu!! Twój napój!!”
- Co?
――Moja na wpół wypita cola wylała się na klawiaturę i myszkę.
Podwójny tym razem krzyk rozległ się po pokoju. W panice chusteczkami wycierałem klawiaturę.
Gazowany napój całkiem go zalał, idąc zgodnie z najgorszym scenariuszem, jaki mi przyszedł do głowy.
Nie czas o tym myśleć. Musiałem się skupić na ratowaniu własnego życia wszystkim, czym mam!
Po wyczyszczeniu klawiatury dziko naciskałem wszystkie klawisze. z nich wszystkich działały tylko "o,r,t".
Było już za późno. Łzy z żalu spłynęły mi po policzkach.
- Mistrzu! Jeszcze myszka!
Głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Może jeszcze zdołam uratować własne życie!
Wycierałem myszkę powstrzymując łzy.
- Błagam cię...! Wróć...!
Z poświęceniem wycierałem chusteczkami, szepcząc błagalnie. Minęła dłuższa chwila, i po raz kolejny sprawdziłem stan urządzenia. Działał tylko prawy przycisk myszy. Menu, jak na ironię, się pojawiło.
Jaka niesprawiedliwość musiała panować na tym świecie?
Czy ktokolwiek zasługiwał na taką karę? To było już zbyt okrutne.
- Och! Mistrzu, możesz wpisać tororo! Albo nie, totor-*
- Weź już przestań....
Chciałem dać się ponieść chęci wyrzucenia komputera razem z dziewuchą w środku, ale zginąłbym niedługo później. Schowałem twarz w dłoniach, pogrążony w beznadziei i rozpaczy, dusząc w sobie gniew.
―――Nastąpiła chwila ciszy. Dźwięk działającej klimatyzacji wypełnił pokój. Chłodne powietrze przynosiło ukojenie całemu ciału, od stóp do głowy. Tak. Jest jedna rzecz, która mnie w niej wkurzała. Kiedyś, za każdym razem gdy miałem dość jej i jej zachowania, kasowałem ją. Musiała mieć jednak kopie bezpieczeństwa gdzieś w internecie, bo póki mój komputer był podłączony, ona zawsze wracała jakby nic się nie stało. Może w takim razie odłączyć internet? Nie, nie wytrzymałbym bez niego paru godzin. I tak powstało błędne koło.
Byłem pewien, że stanowiła broń stworzona czyjąś ręką. Wróg (Enemy), stąd jej imię "Ene". Nie miałem pojęcia, kto to mógłby być... ale tworzyć dla takiego AI niedorzeczny charakter, wskazywało to na kogoś nieprzyjemnego.
- Ufff... - odetchnąłem. Takie rozmowy toczyłem już wiele razy. Ale dziś zdarzyło się tyle rzeczy, które przelały czarę. Kto inny by oszalał od jej nadmiernego poziomu prześladowania. A jeśli chodzi o mnie, to sam się sobie dziwię, że nie straciłem zmysłów.
Mógłby ktoś mnie za to pochwalić, ale niestety, byłem sam. Jak to bywa w przypadku hikineeta.
Nie wiem ile czasu minęło na jałowych rozmyślaniach. Zaskoczony zwróciłem uwagę na dziwną ciszę. Powiedziałem jej, by się zamknęła, ale naprawdę rzadko kiedy się mnie słuchała. Powoli, spojrzałem na monitor, na którym zauważyłem coś zupełnie nieoczekiwanego.
Na środku ekranu znajdowały się informacje o najbliższym terminie dostawy ze sklepów internetowych. Ale nie to mnie zaskoczyło. Zaskoczyła mnie ona, wpatrująca się we mnie ze spuszczoną głową.
Gdy nasze oczy się spotkały, odwróciła wzrok mamrocząc - Aa, hmm, no... - i wskazała na nie-działającą już klawiaturę i myszkę.
- Eeee, więc... Nie myślałam... Że tak się stanie... Ja chciałam tylko się popsocić, i...
O czym ona mówi...? Ogłupiały kręciłem głową, ale po zauważeniu, że czekała na jakąś odpowiedź, wreszcie zrozumiałem.
- Ee...? Czyżbyś czuła się winna...?
-...Aa!
Zaskoczona odpowiedzią, zaraz spuściła głowę.
Jej nogi drżały ze zdenerwowania, i z jakiegoś powodu przypominało mi to o naszym pierwszym spotkaniu, kiedy również odwróciła wzrok. Powstała między nami tajemnicza więź. W każdym razie, muszę coś powiedzieć...!
- Wiesz, co się stało, to się nie odstanie... I-i tak były już stare, to myślałem o tym, czy by ich nie wymienić...
Gdy po skończeniu swej kwestii spojrzałem z powrotem na ekran, odwrócona zajmowała się przeszukiwaniem stron wysyłkowych.
- A nie~?! Też myślałam czy nie lepiej kupić nowe! To cud, że tak długo wytrzymały~ To była dla nich całkiem dobra śmierć, nie sądzisz!?
Zaniemówiłem.
Czy kiedykolwiek doświadczyłem tego nieokreślonego uczucia?
Nie smutek ani złość, a właśnie uczucie pustki pojawiło się w mym sercu.
- Hę? O nie, nie jest dobrze~...
Gdy zacząłem się poddawać temu uczuciu, jej nagła uwaga mnie przywróciła do rzeczywistości.
- I co z tego? Komputer jeszcze działa, więc pospiesz się i znajdź sklep, w którym dowożą towar tego samego dnia.
- Emmm... Myślę, że to trochę moja wina.
- Nawet bardziej niż trochę.
- Mistrzu, myślę, że skoro zginiesz bez nich w ciągu dnia lub dwóch...
- Co jest bardziej niż pewne.
- Domyślam się. Próbowałam szukać, ale... Mistrz wie, jaki dziś dzień?
- Hm? Czternasty.. mam rację? Tak myślę... ach!
Rzuciłem wzrokiem na wyniki wyszukiwań wyświetlonych na ekranie.
Każdy z nich głosił "brak dostawy tego samego dnia".
- Trwa Festiwal Obonu*, więc nikt nie przywiezie sprzętu, chyba że pojutrze.
Czułem się skołowany.
- Pojutrze..? Za dwa dni...?
Bezsilny oparłem się o krzesło.
Dwa dni. Dla zwykłej osoby być może to nie był długi okres czasu.
Ale dla mnie, to było coś więcej niż kwestia życia lub śmierci.
Jak dwa dni bez jedzenia.
Czy dwa dni bez snu.
―――Mówimy tu jednak o czymś zgoła innym.
Można to porównać do niemożności oddychania.
Wytrzymałby ktokolwiek bez powietrza dwa dni? Nie, to było możliwe.
Ponieważ żyłem w ten sposób od dwóch lat, moje ciało stało się bezużyteczne bez dostępu do internetu. Od kiedy dostałem telefon komórkowy, z jakiegoś powodu komunikacja w naszym domu znacznie się pogorszyła. Właściwie to nie korzystałem z niej od dłuższego czasu, więc nie miałem pojęcia czy w ogóle istniała.
Dobre to, że komputer się nie zepsuł, ale bez klawiatury i myszki ten stał się bezwartościowym złomem. Gdyby osoba siedząca na pulpicie okazałaby choć odrobinę współczucia, nie byłoby tak źle. Wydawałbym jej polecenia, które by wykonywała.
Niestety, spędzenie z nią dwóch dni poskutkowałoby śmiercią poprzez dziurę wywierconą w brzuchu na wskutek stresu albo czegoś podobnego.
Dotychczas unikałem samobójstwa zazwyczaj dzięki ignorowaniu jej komentarzy, ale jak mógłbym ją prosić o każdą najdrobniejszą czynność? Gdybym naprawdę to zaproponował, z chęcią zgodziłaby się, z oczami błyszczącymi jak u dziecka dostającego nową zabawkę.
Ona już wcześniej patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym - No weź... Nic innego ci przecież nie zostało, nie....? Powiedz to....!
―――Miałem do wyboru dwie możliwości.
Zginąć z braku komputera, czy już jako jej zabawka?
- Tak źle, i tak niedobrze...
Uczucie beznadziei uciekło z moich ust razem z westchnięciem.
Tak, nawet ja wiedziałem, że to wręcz komiczne, jednakże byłem pewien swej śmierci, gdybym musiał żyć offline. I nie było tu miejsca na żarty. Łzy zaczęły mi napływać do oczu w obliczu nieuniknionej śmierci jako jedynego wyjścia z tej idiotycznej sytuacji.
-....Więc~
- Co jest....?
- Wiem... Jestem pewna, że też o tym myślisz... ale, jako że mnie trochę poniosło...
Mówiąc to, pochyliła głowę w ukłonie, tak jak wcześniej, tyle że tym razem niespokojnie.
- Coś marnie ci idzie z przeprosinami! Nie oszukasz mnie!
- Nie o to mi chodzi!! Poczekaj, powiem ci prawdę! Naprawdę tego żałuję! Zrobię wszystko, o co poprosisz przez trzy albo i cztery dni!
Zaczęła składać tajemnicze obietnice, nastąpiło też wielkie zbliżenie na jej twarz.
- Co?
- Mam na myśli to, że nim przyjedzie przesyłka, to z chęcią będę robić za zamiennik klawiatury, bądź cokolwiek sobie zażyczysz! I wcale nie kłamię! Zrobię wszystko, o co tylko poprosisz..! Naprawdę, ja...
Po raz kolejny twarz ze łzami przybliżyła się do ekranu.
Ona...! Miała na taką opcję...?
Żeby serce osiemnastoletniego prawiczka biło tak szybko w reakcji na coś tak prymitywnego. Żałosne.
Ale gdy tak myślałem o tym, czy by się nie poddać, ona poważnie przeglądała przed chwilą strony kurierskie, więc może ona naprawdę czuje się winna...?
Myśląc o tym, zauważyłem jakiś tekst wyświetlający się za nią.
Co to mogło być...?
W oknie za nią w lewym dolnym rogu odświeżało się okno z pytaniem abcd:
"Pytanie 1:
Jeśli odpowiesz poprawnie, zdradzę pierwszą literę słowa, które Mistrz tak bardzo chce poznać! W przeciwnym razie wyślę do internetu Twoją cenną kolekcję zdjęć, po jednym pliku, tak by każdy na świecie mógł je zobaczyć. Zatem, odpowiadaj mądrze――"
- ....Ej.
Jej oczy były wciąż mokre od łez, z zakłopotaniem kręciła uroczo głową.
Mnie to jednak nie obchodziło.
- To to za tobą.
- ...? ..... Aa!
Speszona obróciła się i zamknęła okno, i jak gdyby nic wróciła do szczenięcego spojrzenia. Jej zachowanie było jeszcze bardziej nie na miejscu, a świadczyła o tym większa ilość łez w oczach.
- .........
- T-tak~....?
- .... Mam już tego dość.
- Co?
――Dwa lata. Przygnębiony rozpamiętywałem obecnie wiele różnych przeżyć z przeszłości, ale nie miałem już więcej wyboru; musiałem to zrobić, by przetrwać.
Podniosłem się z krzesła i otworzyłem szafę. Mając na względzie to, że nie wychodziłem nawet by przejść się po dzielnicy, przyzwyczaiłem się do paru kompletów ubrań. Z tego powodu garderoba głównie stała nieużywana.
Ale dziś... właśnie dziś ją otworzę.
- M...Mistrzu!?
Zaskoczony głos odezwał się za mną, tonem typu "Niemożliwe!".
Najpierw spojrzałem na schludnie ułożone bluzy z kapturem i koszule.
W jednej chwili wspomnienia z czasów, gdy je ubierałem, przygniotły mnie.
- Ugh...
Przypominając sobie to i owo z przeszłości, uderzyło mnie uczucie podobne do starej niezagojonej rany. Mocno potrząsnąłem głową, wziąłem rozpinaną bluzę leżącą po prawej stronie i zamknąłem szafę.
Potem zająłem się bojówkami i szortami, które również leżały elegancko ułożone. Wybrałem bojówki w kolorze khaki i starannie zasunąłem szufladę.
- Mistrzu! Co się dzieje!?
Zdjąłem ubranie, które miałem na sobie, a wkładając na siebie te wcześniej wybrane, dziewczyna panikowała, jakbym zrobił coś nad wyraz poważnego.
- Nigdy tak się nie ubierałeś! Czy to oznacza......?
- ... Sklepy.
- Co...?
- Idę na sklepy! Coś w tym złego?!
- Skle...py...?
Nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
A co niby miałbym potem zrobić?
- Właśnie... Na zakupy pójdę sam. Na nic mi się nie zdasz.
- Na zakupy...!? Zaskoczyłeś mnie! Myślałam, że prędzej zginiesz lub coś w ten deseń!
- Jasne, że nie! Niby kto mógłby umrzeć od klawiatury zalanej colą?!
- Mistrzu... Jest tu takowy...
-... Tu się zgodzę...
Nie wydawało mi się to nieprawdopodobne. Zwłaszcza, że nie tak dawno rozważałem taką możliwość.
Podczas gdy ja się ubierałem, w najlepsze trwały przepychanki słowne.
- ... Dobra, to na tyle.
Pociągnąłem za suwak od bluzy, w ten sposób kończąc przebieranie się.
Sztywność nieużywanych od dawna ubrań denerwowała mnie, tak jakbym miał je na sobie pierwszy raz.
- Łał~! Świetnie wyglądasz! Przynajmniej w porównaniu z tym co miałeś wcześniej.
- Och... naprawdę? Tak może być...?
- Jasne, że tak! Przystojniak z ciebie!
- Serio? Teraz mnie wprawiłaś w zakłopotanie...
Zawstydzony, choć nie było to takie złe uczucie, obróciłem się w stronę ekranu, gdzie zobaczyłem zdjęcia prawdziwych przystojnych modeli. A oprócz tych zdjęć, słyszałem głos mówiący - Naprawdę świetnie wyglądasz! Masz gust, którego można się spodziewać po Mistrzu!
- I właśnie teraz sprowadziłaś mnie na ziemię... zamknij to już...
- Hę? Ale co?
- Nieważne. Mam już tego dość....
W jednej chwili cały mój entuzjazm wyparował. Nie zamierzałem jednak teraz się wycofywać.
Wyjąłem torbę z szafy i przełożyłem ją sobie na ramię.
Najważniejsze już za mną. Zostało jeszcze parę rzeczy do wzięcia.
- Zobaczmy, portfel, i... Chyba nic więcej mi nie potrzeba.
Wyciągnąłem portfel leżący obok łóżka, używany jedynie przy płaceniu za paczki.
- To chyba wszystko. Haaa... czas już iść.
Wziąłem głęboki oddech i skierowałem się ku drzwiom.
- Poczekaj chwilę, Mistrzu!!
Usłyszałem sprzeciw, gdy już miałem rękę na klamce, i spojrzałem w stronę komputera.
- Co...? Już wychodzę, więc nie rób nic dziwnego.
- Noo... Hm, czy nie minęło dużo czasu, odkąd ostatni raz wychodziłeś? Więc tak sobie pomyślałam, hmm... nie lepiej byłoby kogoś jeszcze zabrać?
- Kogoś jeszcze? Nie, żebym miał kogo zapraszać.
Po dwóch latach takiego trybu życia, nie miałem żadnego przyjaciela, do którego mógłbym zadzwonić. Nawet gdybym miał, i tak bym tego nie zrobił.
- Nie, nie o to mi chodzi...Umm... Mogłabym ci posłużyć jako nawigator czy coś, więc....
Jej zachowanie świadczyło o tym, że chciała coś na mnie wymusić. Było oczywiste, że chciała mnie nakłonić do zabrania jej, ale jak niby miałem to zrobić? Taszczyć ze sobą komputer?
- Dlaczego tak bardzo chcesz iść? Dobra, zabiorę cię, więc wyjdź, jeśli to potrafisz.
- Ech? Naprawdę!? Jasne, że wyjdę, tylko...
Uśmiechnęła się, wskazując na komodę przy łóżku.
――Na której leżał zakurzony telefon dotykowy.
* * *
Gorący dzień lata. Bardzo gorący. Czy latem zawsze było tak gorąco?
Jeszcze chwilę temu korzystałem z dobrodziejstwa, jakie niosły klimatyzowane pomieszczenia, a teraz spływało ze mnie tyle potu, że chyba słyszałem skwierczenie.
I to już po dwudziestu sekundach. Może i byłem w stanie wyjść na dwór, ale gwałtownie skracał mi się pasek punktów życia.
- Raz-dwa, raz-dwa. Mistrzu, słyszysz mnie? Aa~ aa~
- ...Mogę już wracać do domu..?
- Ech? Coś mówiłeś? Powiedz to troszkę głośniej~
- Nie... Nic...
Właściciel tego obojętnego głosu pewnie nawet nie czuł zabójczej temperatury. Było czego zazdrościć.
Zakładając słuchawki douszne, i skorzystawszy z komórki jako radionadajnika, zastanawiałem się czy nie wyglądam jak tajniak na misji.
Zaszantażowany alarmem z rana, musiałem wypisać ogłoszenie o wspólnym wyjściu na stronie ogłoszeń mojego liceum pod mym prawdziwym nazwiskiem. Ostatecznie zostałem zmuszony do zabrania jej ze sobą.
Na ekranie Ene szczerzyła zęby w uśmiechu jakby sama robiła za tapetę telefonu. Jednakże nie wykazywała żadnych chęci do grania tej roli w spokoju, i zamiast tego kręciła się po ekranie.
Że też nadszedł taki dzień, gdy zostałem zmuszony do wykonania misji przez program....
Choć program ten był raczej wnerwiającą nowoczesną zarazą.
Idąc po mieście, zdałem sobie sprawę ze zgubnego działania słońca.
W oddali na ulicy, migotał miraż.
Już wiedziałem jak czuje się zwierzę zamieszkujące okolice bieguna, które nagle trafiło na sawannę.
"Gorąco" - Dokładne pomiary wilgotności i temperatury nie miały znaczenia... Było po prostu "gorąco".
- Poważnie...? Latem zawsze tak jest...?
- Nie mówiłam tego ostatnio? Dzisiaj sporo osób z udarem zostało przywiezionych do szpitala. Ach, a Mistrz wziął ze sobą dokumenty?
- Tak... w każdej chwili mogą mnie przewieść...
Wychodząc z domu, wziąłem ze sobą sporo rzeczy, więc byłem przygotowany na wszystko.
Nawet gdybym gdzieś zemdlał, rozpoznają mnie po papierach.
- Och! Więc nie ma o co się martwić! A teraz żwawo!
- Niech ci będzie... Ej, jak śmiesz tak mówić?! To przecież twoja wina-
- Ej! Mistrzu, powinieneś był skręcić w prawo na tamtym skrzyżowaniu!
- Ech? Tym za nami? Mój błąd... Nie wiem czemu, ale nie pamiętam całej drogi. Szczerze, to nawet ulic nie rozpoznaję.
- Mistrz naprawdę nie wychodził na zewnątrz, prawda? Ostatni raz był dwa lata temu? Okolica zupełnie się zmieniła od tamtego czasu, wiesz?
Będąc skupionym na upale, nie rozglądałem się po otoczeniu, które znacząco się zmieniło.
Stał tu komicznie ogromny budynek oraz znajdowało się tu kilka nowo wybudowanych wieżowców; strzępy informacji sprzed dwóch lat okazały się bezużyteczne. To właśnie nazywają urbanizacją? Mieszkałem w tym mieście dość długo, ale ono nie powinno się tak zmienić w przeciągu jedynie dwóch lat. A może to dlatego, że byłem zamknięty w pokoju, a teraz wszystko wydaje mi się inne, tylko dlatego, że dawno ich nie widziałem?
Jak gdyby moje miasto było przez kogoś poprawiane, kawałek po kawałku. Zaskoczył mnie to wysnute przed chwilą przypuszczenie.
Mieszkańcy tego miasta, ze mną włącznie, żyli swoim życiem nawet nie zauważając zmian.
Myśląc o tym, cofnąłem się do skrzyżowania, skręciłem w prawo podążając za jej wskazówkami, i ujrzałem główną ulicę. Zauważyłem zaskoczony, że mój dom znajduje się w całkiem dobrej lokalizacji. Był to spory ruch uliczny, jak tłumy przechodniów. Sposób, w jaki ludzie znikali i pojawiali się na przejściu po drugiej stronie ulicy, nie różnił się wiele od ekranu, na który patrzyłem się całymi dniami.
- Umm, skręć w lewo przy następnej przecznicy i potem idź caaały czas prosto. A potem, w prawo- .....Mistrz mnie słyszy?
- Ech? A, tak, słyszałem. To gdzie mam teraz iść?
- Tak jak mówiłam, w ulicę po lewej, A potem w prawo! Co z tobą, Mistrzu? Jesteś taki rozkojarzony... Może już dostałeś udaru!?
- Nie, nie dostałem. Mam takie dziwne wrażenie... Naprawdę gdzieś tu jest dom towarowy?
Dwa lata temu nie było tutaj żadnego. Kiedy chciałem kupić coś z elektroniki, to zawsze musiałem gdzieś daleko jechać.
- Bez wątpienia. Umm... na stronie mają napisane "Dom towarowy w twoim mieście! Od mebli przez artykuły domowe po sprzęt kuchenny, kupisz u nas wszystko!"... Och! Tyle że otworzyli go wiosną.
- ... Mogłem o nim nie wiedzieć. Tylko dlaczego jest on w takim miejscu...
- Hm~ Okolica jest dobrze rozbudowana. Jeśli pójdziesz trochę dalej, dojdziesz do sporego szpitala, a jeszcze wcześniej jest nowa szkoła... naprzeciwko niej jest duża biblioteka. Wszystkie te budynki zaczęto budować w zeszłym roku, a w tym oddali je do użytku, mniej więcej w tym samym czasie.
- Coś takiego jest w ogóle możliwe!? Naprawdę dużo się zmieniło... Och, jesteśmy już przy głównej ulicy...?
Po wyjściu z jednokierunkowej ulicy, rozciągała się przede mną panorama miasta.
Billboardy, drzewa przy drodze, biurowce i restauracje.
Uczniowie w mundurkach, pracownicy rozmawiający przez swoje komórki.
I ten wszechobecny hałas i zgiełk.
Od ogromu niepotrzebnych informacji miałem zawroty głowy.
- Wiesz... nie możemy tego dzisiaj zrobić. Może już zawrócimy? Okej, czyli postanowione.
- Oczywiście, że jest dużo ludzi. Przecież trwa Obon. No dalej, chodź!
- Ty naprawdę mnie nie słuchasz, wiesz? ... Achh~ Naprawdę jest tu sporo ludzi...
W porównaniu do wcześniejszych uliczek, o wiele łatwiej było iść tutaj chodnikiem - w cieniu przydrożnych drzew.
Ludzie i przejeżdżające auta jednak znacząco zwiększały temperaturę mojego ciała.
Narzekając przez cały czas, szedłem ulicą i doszedłem do wielkiego skrzyżowania.
- A w domu, to ty i tak zaczniesz swoje "Umieram~ umieram~", a nie? Cierpliwości!
- Ty- .... ach, nieważne. Nie chcę już marnować siły na kłócenie się z tobą. O, już jest zielone. Powinniśmy przejść....?
Gdy przeszedłem przez skrzyżowanie po zapaleniu się zielonego światła, parę kroków dalej ujrzałem park. Huśtawki, dżungla ze sznurów, fontanna itp. Jednym słowem, dzieci na ich widok zaraz by poleciały, by przetestować konstrukcje. Idąc dalej, zobaczyłem przelotnie wielki, charakterystyczny billboard na prawym skrzydle dużego biurowca, wcześniej zasłoniętego przez drzewa.
- J-jest większy niż myślałem...! Naprawdę coś takiego zbudowali...?
- To jest największy dom towarowy w regionie! A rozejrzysz się też za ubraniami?
- Głupia! Nie pamiętasz po co ja wyszedłem? Niedobrze mi się robi od tego upału.
- Oczywiście~! Wiedziałam, że to powiesz! Jeśli Mistrz bąknie coś o kupowaniu ubrań, zadzwonię pod 119*!
- A co ja, jaskiniowiec!? Kupię już te ubrania! Głupia!
- Och, więc jednak pójdziemy popatrzeć na ubrania?
- N-nie... na dziś wystarczy...
Jak tylko to powiedziałem, usłyszałem chichot brzmiący coś jak "Pukkuku...."
Speszony szybko włożyłem telefon do kieszeni.
- Łaaa! Mistrzu, to był żart! Wybierzemy się kiedyś innym razem, dobrze?
Ponieważ telefon znajdował się w kieszeni, pewnie nie usłyszała mojej odpowiedzi.
- Innym razem... tak. - mruknąłem.
Wykorzystując billboard jako punkt orientacyjny, zobaczyłem kolejne dwuetapowe przejście dla pieszych. Rozdzielony rzędem budynków po prawej, budynek domu towarowego stał po drugiej stronie skrzyżowania.
――Widok ten można było określić tylko jednym słowem: "gigantyczny".
Wielki parking był wypełniony po brzegi autami tak ogromny, że nie wiem jak to określić w kortach tenisowych, a od strony ulicy ciągnęły się sznurki wjeżdżających i odjeżdżających samochodów.
Za rzędami kolorowych aut, stał dom towarowy, mieszczący się w dwóch budynkach, każdy po ponad dziesięć pięter. Na każdym poziomie było łukowate przejście łączące obie budowle.
- ....Niesamowite. Da się coś takiego zbudować tylko w dwa lata...?
- Ach! Już jesteśmy na miejscu? Hej, Mistrzu~!?
- Dopiero co przeszedłem przez skrzyżowanie. Jeszcze nie.
- Ja też chcę zobaczyć! Proszę, Mistrzu~!
- Jaka ty jesteś wkurzająca! Dobra, dobra, jak chcesz!
Nie dałaby mi spokoju, gdybym dalej ją ignorował. Wyjąłem więc telefon i trzymałem go w taki sposób, by kamera z tyłu była skierowana w stronę domu towarowego. Dla zwykłego przechodnia pewnie wyglądałem jakbym robił zdjęcie na pamiątkę.
- Łaaa....! Naprawdę niesamowity! Wygląda jak zamek!
- Tak, jak o tym wspomniałaś, to bardziej przypomina zamek niż dom towarowy.
- Łał... Patrz! Na dachu mają wesołe miasteczko!! Chodźmy tam!!
Czy ona włączyła wibracje, by wyrazić swój zachwyt? Nigdy nie była aż tak podekscytowana.
- Nigdzie nie idziemy! I tak tam niewiele zrobisz...
- Hmph...
Telefon przestał wibrować, a zaraz potem usłyszałem dźwięk otrzymywanej wiadomości.
Oczywiście, nie było takiej możliwości, by ktoś mi mógł wysłać wiadomości więc zapewne była to jej sprawka.
- ...? O co ci chodzi?
Kiedy spojrzałem na telefon, wpatrywała się we mnie groźnie jak nigdy.
- Mistrz jest taki niedelikatny! Ja też chciałabym zobaczyć parę miejsc, wiesz!
- Hę? Jak już mówiłem, to nawet jeśli tam pójdziemy, to niczym się nie przejedziesz, więc co w tym fajnego?! Nudno tam będzie.
-...Tch! Mnie to nie obchodzi! Dlaczego po prostu sam nie pójdziesz na zakupy i na karuzelę!
- Mówiłem już, że ja nie...
W chwili, gdy widziałem jej zimne spojrzenie, telefon się wyłączył. Godzina się jednak pokazywała, więc może był to tryb oszczędzania energii? Cokolwiek to było, ekran był czarny, a nawet dźwięk był wyłączony.
- Hej! No co z tobą, ej~....
Potrząsanie telefonem i wciskanie guzików nic nie dawało. Czas dalej się wyświetlał.
Było coś po 12:30.
- No co z nią.... w ogóle jej nie rozumiem...-ała!
Niedaleko za przejściem dla pieszych wpadłem mocno na kogoś w pobliżu wejścia do sklepu - mocno dlatego, że chyba po prostu tam stał.
- Ach, przepra-
Podniosłem głowę, i wtedy spojrzałem w te "oczy"... Czas zatrzymał się w jednej chwili.
Mimo skwaru, miał założoną lawendową bluzę z długimi rękawami. Oczy były ledwo widoczne spod zaciągniętego kaptura, lecz spojrzenie było wyjątkowo zimne i bez życia.
Wstrząsnęło mnie to, jakbym zobaczył coś, czego nie powinienem widzieć, i ze strachu zaczął spływać ze mnie pot.
- Um....Ja.....y....mm.....Prze-p-ra--
Byłem przerażony tym, że jestem tak upośledzony społecznie. Przestałem się jąkać i pochyliłem głowę w ramach przeprosin. To koniec. Niech ktoś mnie dobije. Mamo, dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłaś. A tak bardzo chciałem mieć dziewczynę.
-..... Nie szkodzi, naprawdę. To moja wina.
- Ech....?
Gdy podniosłem głowę, osoba zniknęła bez śladu.
Było wielu ludzi wokoło, ale nie było takiego tłoku, by mógł odejść niezauważony, a nawet jeśli, mógłbym go dojrzeć przez tłum.
Czułem się, jakbym miał się zapaść pod ziemię, nie mogłem nic poradzić na drżenie dłoni. Serce zaczęło mi szybciej bić, a pot spływać. Nie był przyczyną fakt, że to była pierwszą rozmowa od dłuższego czasu, jak również, bez wątpienia, to spojrzenie, które było najchłodniejsze, jakie widziałem w całym moim życiu. Powodem nie było też zderzenie się z nim, a raczej.... nie, nie wymyślę nic mądrzejszego.
- ... ądku....?
- ... Co?
- Pytałam się, czy wszystko w porządku.
Wyjąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na ekran, zastanawiając się, czy już się włączył. Siedziała na środku, ale tak jak wcześniej, była obrażona.
- Och... nadal tu jesteś? Myślałem, że nie tak dawno zniknę- ..... ach.
Nim skończyłem zdanie, jej twarz czerwieniała z każdą chwilą. Czy coś było nie tak? No oczywiście, że jak najbardziej, że tak. Nigdy wcześniej nie była na nic tak wkurzona, co dobrze nie wróżyło.
- Przepraszam! To był tylko żart! Zobacz, wesołe miasteczko na dachu! Pójdziemy tam później! Dobrze?
Tak szybko jak czerwień pojawiła się na jej twarzy, znikła, a jej oczy zaczęły tak błyszczeć, że dosłownie słyszałem iskrzenie.
Mimo natychmiastowego efektu, to wcisnąłem zdecydowanie zły guzik. Bardzo zły.
- Wesołe miasteczko!? Serio? Mistrzu, powiedziałeś to przed chwilą, prawda?!
Telefon w dłoni tak wibrował, że aż ręka mi zdrętwiała, a jej oczy błyszczały, że aż kłuło.
- Ech....? Aa... T-tak! Wypadałoby raz na jakiś czas!
- Obiecujesz, prawda? Umm....! Mam! Ja chcę na takim co jedzie w górę i w dół! I jeszcze, um, um....!
Zadziałało to lepiej niż myślałem, i chociaż trochę tego żałowałem, nie czułem się z tym źle.
To, co się zdarzyło z tamtym gościem, już mnie nie obchodziło.
Już rozumiem. Nawet ona była ciekawa świata.
Nie czuła ona temperatury ani zapachów, więc może zawsze, w przeciwieństwie do mnie, uważała świat zewnętrzny za ciekawsze miejsce.
Przechodząc przez bramę i odpowiadając zdawkowo "Tak, jasne" na każde kolejne jej żądanie, dalej zmierzałem drogą.
Musiało kosztować majątek zaprojektowanie ścieżki z kocich łbów prowadzącej do wejścia sklepu. Zwłaszcza ten cały design - mieszające się ze sobą prostokątne kamienie we wszystkich kolorach.
Przedstawiały one obraz, którego zwykły człowiek jak ja nie rozumie ni w ząb.
Nie zastanawiając się nad przekazem dzieła, dalej szedłem żwawym krokiem, zmierzając ku dwóm wznoszącym się budynkom po lewej.
Patrząc na nie z dołu, sprawiały wrażenie tak wysokich, jakby sięgały nieba.
Przed szklanymi drzwiami znajdowała się tablica informacyjna. Również w wyszukanym stylu.
Oprawione w ramę, jak dzieło sztuki.
- Zobaczmy, artykuły domowe, artykuły domowe..... Na szóstym piętrze?
- A potem, po tym co jeździ w górę i w dół, będzie odrzutowa kolejka. A później diabelskie koło....
- Aach, zrozumiałem! Pojadę tym!
Ponieważ powtarzała te słowa jak mantrę, już zacząłem sobie wyobrażać sobie, jak to "po tym co jeździ w górę i w dół, będzie odrzutowa kolejka".
- A zatem na zakupy, po klawiaturę i myszkę!
- Ale najpierw coś do picia...
Gdy stanąłem przed rozsuwanymi drzwiami, te otworzyły się, i zostałem powitany przez podmuch chłodnego powietrza.
- Achh.....
Aż jęknąłem z odczuwanej rozkoszy.
- Aaa, Mistrzu, to wysoce niestosowne, wiesz!?
- I to są pierwsze słowa do Mistrza, który jeszcze przed chwilą umierał!?
......Cholera.
Nieumyślnie skarciłem ją na głos. I zwróciły na mnie uwagę rodziny kupujących z wysepki z letnią promocją na parterze. Jakiś dzieciak pokazywał mnie palcem i chichotał.
- Ach... A, ee....Haha....
Pewnie mnie wzięli za jakiegoś dziwaka. Przybierając z wprawą fałszywy uśmiech, pospiesznie wybrałem się w stronę windy, dając uciechę dzieciakowi.
Chłopcze, obyś nie wyrósł ta takiego jak ja.
W pobliżu windy znajdowała się przestrzeń oddzielona od lokali z ustawione tu w rzędzie ławkami oraz automatami z napojami i przekąskami. Starsi oraz matki z wózkami odpoczywali w tym miejscu.
- Automaty.... Łooo.....!
Z myślą w głowie "Skoro mogę to zrobić tutaj..." uznałem, że czas na przyjęcie płynów wreszcie nadszedł.
Byłem tak spragniony, że każdy oddech stawał się męką dla gardła.
Wyciągnąłem z portfela 1000-jenowy banknot i włożyłem go do automatu.
Celem był napój gazowany nie z tej ziemi.
Serce biło mi z ekscytacji na myśl o czarnym słodzonym roztworze, który niedługo spenetruje moje ciało.
Z pośpiechem nacisnąłem przycisk w tej samej chwili, w której się podświetlił. Tylko 0.3 sekundy. Naprawdę fantastyczna szybkość.
Szczęknięcia maszyny były muzyką dla mych uszu. To jeden z uroków korzystania z automatów. Nie słyszałem tego dźwięku od tak dawna, że aż się wzruszyłem.
Puszka, którą już trzymałem w dłoni była zimna, jakby przybyła z innego świata.
Odczuwanie tej puszki poprzez skórę dłoni było dla mnie marnotrawstwem rozkoszy. Kusiło mnie, by jeździć puszką po całym ciele, lecz byłoby to bardzo nie na miejscu.
Ostatecznie, położyłem palec na zawleczce i otworzyłem puszkę. Świst pieścił me uszy, a zapach otwartej coli podniecił nozdrza.
Nie mogłem powstrzymać się od wlania płynu do ust. Uczucie zwane przenikaniem dawało mi tyle satysfakcji, że nie da się tego wyrazić słowa-
- ...Mistrzu, twoje zdychanie jest wysoce niestosowne.
- Pwaaa... Aaa..
- Twa niestosowność wykracza poza definicję tego słowa.
- Zamknij się! Też byś tak robiła! Na sto procent.
- Raczej nie. Patrz, przyjechała winda!
W najdalszej z czterech wind otworzyły się drzwi na oścież, przez które szybko przeszli ludzie. Gdy kabina stała się pusta, czekający wcześniej klienci zaczęli do niej wchodzić.
- Co? Ach, to nic, pojedziemy następną. Daj mi najpierw skończyć pić.
Odpowiadając tak, z odgłosami połykania, rozpływałem się nad złożonym smakiem coli, i nad tym jak słodzony napój przeniknie-
- Achhh! Ucieka! Weź pij szybciej!!
- Mówiłem, ze pojedziemy następnym! Ja teraz piję!!
- No co ty... Jak się nie pospieszysz, to jeszcze zamkną park!!
- Nikt nie zamyka parku rozrywki wczesnym popołudniem! A poza tym jest tu mnóstwo wind.
Przed windami zebrał się tłum ludzi, nawet poustawiali się w kolejki.
- Pojadę następną windą, spokojnie.
Ignorując wibrowanie i brzęczenie w jej wykonaniu, mój wzrok powędrował w kierunku wind.
Nawet panel z przyciskami góra-dół dawał się nacisnąć pod najlżejszym dotykiem. Wykonanie sprawiało wrażenie łatwego w obsłudze oraz pokazywał staranność w zarządzaniu. Coś w rodzaju zaświadczenia zdobiło ścianę na lewo od wind.
- Hmm, tu pisze "Ze sterowaną komputerowo najnowszą technologią przeciwdziałania nieprzewidzianym wypadkom, zapewniamy bezpieczeństwo w każdej sytuacji wszystkim klientom znajdującym się w tym budynku".
- Najnowszą technologią? Czyli za rok wymażą słowo "najnowsze", mam rację?
- Czepiasz się szczegółów... Za rok będą mieli kolejną najnowszą technologię. A co do wystroju wnętrza, nie sądzisz, że zapiera dech w piersiach?
- Och... ktoś musiał w to włożyć wiele pracy.
- A nie? A, już jest.
Ponad drzwiami windy, przy której stałem najbliżej, zaświeciła jedynka, i tak jak wcześniej, ludzie szybko opuszczali kabinę. I tak jak wcześniej, gdy ta opustoszała, klienci czekający na zewnątrz zaczęli wchodzić.
Stamtąd, gdzie stałem, nie było problemu dostać się do windy. Wyrzuciłem pustą puszkę do śmietnika nieopodal i razem z tłumem wszedłem do windy.
Ludzie, którzy tutaj wcześniej weszli, musieli wcisnąć guzik "7" odpowiadający piętru z artykułami domowymi, gdyż ta liczba na panelu była podświetlona na pomarańczowo. Dzięki temu nie musiałem przepychać się przez gęstniejący tłum. Gdy winda się zapełniła, drzwi szybko się zamknęły i kabina zaczęła się wznosić. Byłem w stanie usłyszeć szum włączonej klimatyzacji, lecz przy sporej ilości ludzi upchanych na małej przestrzeni ta nie dawała rady. Chciałem opuścić windę jak najszybciej, lecz zanim ta dotarła na szóste piętro, w praktyce zatrzymywała się na każdym poziomie. Wchodzący i wychodzący ludzie przepychali się obok mnie, dopóki kabina nie pojechała na moje piętro.
Drzwi się otworzyły, a ja szybko ją opuściłem razem z innymi klientami.
Na tym jednym piętrze sprzedawali ubrania na lato, stroje kąpielowe, a nawet jedzenie. Prawie jakbym trafił do innego świata.
Jedna ze ścian była całkowicie oszklona, pozwalając słońcu jasno oświetlić wnętrze budynku.
Niewyobrażalnie wielka przestrzeń działu z artykułami domowymi kojarzyła się z biurami w luksusowych drapaczach chmur.
Pierwszą rzeczą, jaka mi się rzuciła w oczy był kącik ze sprzętem kuchennym. Na sprzedaż były wystawione przedmioty, które nie pasowałyby do naszego małego domu, takie jak wielka lodówka zdolna pomieścić świński łeb, oraz urządzenie do gotowania ryżu* w kształcie broni, po którym nikt by nie zgadł, że służył tylko do przyrządzania posiłków. Były tam też slogany reklamowe typu "Nowość!" czy "Polecane!" zapisane pogrubioną czcionką. Zwykli ludzie nie mający w sobie krztyny zainteresowania, tak jak ja, nie mieli pojęcia czemu miało to służyć.
Szeroka aleja dzieląca piętro miała jakieś czterdzieści metrów długości. Z tyłu znajdowały się ekskluzywne systemy audio i niezliczona liczba najnowszej generacji telewizorów LCD stojących pod ścianą.
- Łał, to miejsce jest ogromne! Samo to piętro jest większe od zwykłego sklepu z elektroniką.
Ponieważ lepiej by było, gdyby się znowu nie rozgadała, dalej zmierzałem środkiem piętra z aparatem od telefonu przed sobą. Chociaż sprzedawano tu sprzęt RTV i AGD, zastanawiałem się, czy większość produktów była w przystępnej cenie. Pracownicy chętnie zachwalali swoje produkty, których tu było na pęczki.
- Mistrzu! Czym w ogóle jest ta bomba?!
- Która...? Ta? To nie jest garnek? To ma tylko wyglądać jak wielki granat.
Będąc świadomym, że przedmiot łudząco przypomina broń, był w kolorze ciemnej zieleni, o nierównej powierzchni. Gdyby tabliczka o pojemności w litrach nie zdradziła mi przeznaczenia produktu, wziąłbym go za bardzo niebezpieczny przedmiot.
- Ale mi się podoba...! A, Mistrzu, mówiłeś, że chciałeś wrzątek, nie!?
- To było wtedy, gdy jadłem chińską zupkę, a mi się nie chciało schodzić na dół, nie? Nie potrzebuję czegoś tak topornego... Poza tym, i tak bym schodził na dół po wodę do gotowania, wyszłoby na to samo.
- Ee~ a czemu nie? Gdyby przyszli goście, to byłby zawsze jakiś tema— Przepraszam, powiedziałam za dużo...
Spokorniała, jakby przypadkiem wspomniała o śmierci rodziców, i zamilkła.
- Ej, czemu przestałaś?
- Przepraszam, nie powinnam była o tym napomknąć... Będę ostrożniejsza przy dobieraniu słów.
- Weź już przestań! Spójrz tylko na to! To dopiero coś!
Zmieniłem szybko temat na kuchenkę stojącą niedaleko, który, jak myślałem, był zrobiony przez nieznanego mi producenta. Do tego została do niej przyklejona kartka z napisem "Wyprzedaż!", z ceną obniżoną do jednej trzeciej.
- Poważnie mówię! Jej piękno tkwi w prostocie. A może kupię i z wrócę z nią do domu?!
- Cokolwiek o tym myślisz, czy to w ogóle jest ci potrzebne?! Tamta bomba była o niebo lepsza! ... A właśnie, co Mistrz miał tutaj kupić?
- Och, racja, myszkę. Kupimy ją i wracamy do domu.
- .... Mistrzu?
Wysyłając bzyczące wibracje przez moją dłoń, poczułem gęstniejącą atmosferę.
- Tak, wiem! Wesołe miasteczko! Nie zapomniałem o tym! Um, akcesoria komputerowe są....
Rozejrzałem się wokół, patrząc w górę na tabliczki wiszące u sufitu opisujące różne działy na tym piętrze. Niestety, może dlatego że były podzielone na poddziały, nie mogłem szybko znaleźć poszukiwanego.
- Akcesoria komputerowe, akcesoria kom-
Od kręcenia się i patrzenia w górę zakręciło mi się w głowie, i wpadłem prosto na pracownicę sklepu. Za często wpadam dziś na różnych ludzi; to nie było dobre.
- Przepraszam....! Ach, um, um.... Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdę dział z akcesoriami komputerowymi?
Wyjmując słuchawkę z ucha, próbowałem porozmawiać. Była ekspedientką, więc zacząłem mówić uprzejmie. Gdy przyjrzałem się jej twarzy, zauważyłem, że była piękną dziewczyną. Na pewno miała chłopaka. Jej zapach powędrował w moim kierunku.
Na krótką chwilę, zawahała się mówiąc - Umm... - nim odpowiedziała uprzejmie - Aha! Akcesoria komputerowe? Jeśli szukasz tego działu, idź prosto tą aleją, ten dział znajduje się po prawej na samym końcu.
- Ymm... Dzięk-kuję bardzo...
Chociaż byłem nerwowy w wyniku chęci podtrzymania rozmowy z inną osobą od dłuższego czasu, poczułem ulgę, kiedy ta szła dobrze, a ja ucieszyłem się z faktu rozmawiania z dziewczyną. Tak, to porządny sklep. Podniesiony na duchu żwawo kroczyłem alejką wskazaną przez ekspedientkę.
- Ach~ Mistrzu?
- Hm? O co chodzi?
Odpowiedziałem tak radośnie, że mnie samego to zdziwiło. Czy można się tak zmienić od samego zagadania do dziewczyny? Życie zaskakiwało mnie na każdym kroku.
- No... więc...
Po tych słowach, usłyszałem coś w rodzaju szumu otoczenia ze słuchawek.
- Hm? Co to ma-...
Już chciałem zapytać o co chodzi, gdy nagle usłyszałem okropny męski głos mamroczący - Eee...Przepraszaam... Eee... czy mogłaby mi pani, e... p-powiedzieć, gdziee znajdę dział z ak-kcesoriami komputerowymi?
Po chwili, czysty żeński głos zaczął mówić - Umm... - z oczywistym zażenowaniem.
Wtedy skończyło się nagranie.
- Tak właśnie brzmiałeś, Mistrzu. Mogę to puścić jeszcze raz?
Tak to bywa, gdy rozmawia się jedynie z tajemniczym programem w ciągu dwóch lat.
Poczułem coś jakby zimne kamienie w brzuchu, i chciałem krzyczeć ze wszystkich sił.
- Ja tam jestem przyzwyczajona do tego jak mówisz, ale myślę, że dla innych musi to być nie lada wyzwanie.
- Wracajmy już do domu...
- Nie możemy!! Nie byliśmy jeszcze w wesołym miasteczku!!
- Mam już dość... i tak czuję się jakbym już się przejechał...
Czułem, że łzy zaczną mi płynąć jak będę miał zwieszoną głowę, więc szedłem z wysoko podniesioną głową. Nigdy nie wrócę już do tego sklepu.
- Zazdroszczę ci~. A jeśli chcesz z kimś porozmawiać, ja z chęcią cię wysłucham!
- Więc jak wrócimy, porozmawiam z tobą o moim życiu... Chcę umrzeć...
- Hehehe~ Zostaw to mnie! Nie martw się o to, Mistrzu! A, tam, zobacz! Prawie jesteśmy w naszym dziale!
Zauważyłem, że po prawej stronie alei były wystawione na sprzedaż zestawy do rozmów online oraz kamerki internetowe. Pewnie w ten sposób reklamowano ostatnio popularny video streaming. Głupota. Jak gdyby ludzkości sam głos nie wystarczył...
Skręciłem w kolejne przejście między regałami, by zobaczyć super cienki laptop i najnowszy komputer przystosowany do gier online - błyszczące nowością urządzenia, do których zazwyczaj wzdychałem.
Dzisiaj jednak chciałem jedynie kupić klawiaturę i myszkę, przejechać się tym co jedzie w górę i w dół, a potem kolejką górską, i wrócić do domu jak najszybciej.
- Kupmy to i wracajmy do domu...
- Mistrzu!?
- Wiem, wiem... Ughh...
Szukając miejsca, gdzie mogłyby znajdować się urządzenia wskazujące, wszędzie natykałem się ma różne reklamy zachwalające produkty, typu "Internet na wyciągnięcie ręki!", "Podłącz komórkę do komputera i rozmawiaj przez kamerkę!". Byłem już znużony tym wszystkim.
Uciekając z alejki promującej cuda, i dotarłem do sekcji, której tak szukałem.
Oprócz bezprzewodowych oraz kulkowych myszek, było też wiele najnowszych modeli.
- Mają tu tego sporo. Tak szczerze, to chciałbym taką, która tak łatwo się nie zepsuje...
——To stało się nagle.
Było to naprawdę niespodziewane. Nawet mając w uszach słuchawki, dźwięk eksplozji rozchodzący się po całym piętrze był na tyle głośny, by go usłyszeć.
Taki dziwny i nierealistyczny, ale wiedziałem co to był za dźwięk.
W tej samej chwili usłyszałem krzyki.
Serce zabiło mi mocniej.
Jak tylko zdjąłem jedną ze słuchawek, powróciłem do rzeczywistości; na piętrze panował zgiełk i jazgot innych ludzi.
- Co to przed chwilą——?!
Nie miałem pojęcia co się dzieje. Gdy ostrożnie wyszedłem spomiędzy regałów, dźwięk spadającego żelaza rozległ się po piętrze.
Spojrzałem w stronę holu z windami, lecz korytarz, z którego przyszedłem, był odgrodzony białą metalową ścianą.
Były to żaluzje odcinające drogę do wind. Nie przybito do niej półek wystawowych, lecz była to solidna ściana bez szczelin.
Gdy spojrzałem na sam koniec głównej alei, tuż przed żaluzjami, poznałem już przyczynę eksplozji. Na początku nie wydawało mi się to możliwe, ale gdy przyjąłem to do wiadomości, krew natychmiast mi odpłynęła z twarzy.
Pierwszą eksplozją i przyczyną krzyków było prawdopodobnie "to".
Leżała tam ekspedientka, która mi wcześniej pomogła.
Spomiędzy zdrowo wyglądających ud na białych kafelkach powiększała się czerwona kałuża krwi. Jej twarz była wykrzywiona bólem, jej wcześniejszy oszałamiający uśmiech zniknął bez śladu.
Stał tam napakowany mężczyzna. Miał niezgoloną brodę, a na sobie kombinezon jak z jakiegoś filmu o siłach specjalnych.
W dłoni trzymał broń, a u pasa zwisał mu prawdziwy granat, sprawiający całkiem odmienne wrażenie od wcześniejszego urządzenia. Nie zwracał na to najmniejszej uwagi, stojąc niewzruszenie. Wokół niego było kilku mężczyzn ubranych podobnie jak on. Brodacz stał jakby w środku, a wszyscy celowali ze swej broni w klientów w alejach. Nie udało mi się usłyszeć krzyków kupujących w mniejszych alejach, w przeciwieństwie do rozkazów nieznoszących sprzeciwu. Pracownicy nie mieli oporów przed posłuszeństwem podobnie jak klienci. Najwyraźniej mężczyźni mieli również gdzie indziej wspólników.
Osoba, która pierwsza usłyszała dźwięk eksplozji i strzału.
Czy raczej, to oni byli tymi, co widzieli to dokładnie.
W każdym razie, włącznie z tymi co chcieli uciec, wszyscy ludzie szybko zebrali się w jedno miejsce.
Piętro zostało przejęte przez tą grupę nieprawdopodobnie szybko.
- ...I jak, to wszyscy?
- Tak. To wszyscy ludzie z tego piętra, razem z pracownikami.
- Dobra. Ach~... Jakie nieszczęście was spotkało w środku robienia zakupów w święto. Jaka szkoda.
Brodacz powiedział to bezczelnie i splunął na nas, skazanych na jego łaskę.
Kilkadziesiąt osób zostało zebranych w miejscu przeznaczonym na stoisko z telewizorami, na samym końcu działu z artykułami domowymi na szóstym piętrze. Wszyscy siedzieli na podłodze, z rękami związanymi za plecami czymś podobnym do taśmy izolacyjnej.
Tafla szkła, która wcześniej wpuszczała światło słoneczne, było zasłonięta żaluzjami, które zazwyczaj były spuszczane po godzinach otwarcia. Zza nich dochodził słaby dźwięk syren radiowozów, a po drugiej stronie przesłony oddzielającej resztę piętra można było usłyszeć głosy, które zdawały się należeć do policjantów.
Przed nami stało dziewięciu mężczyzn, których najlepszym określeniem było wyrażenie "terroryści". Trzech z nich celowało do nas z pistoletów, kolejnych trzech stało przy żaluzjach, a dwóch, widocznie przywódcy, rozmawiało z brodaczem.
- 13:00. Już czas.
- Jasne.
Wraz z sygnałem od ich towarzysza, który wpatrywał się w zegarek podczas rozmowy, brodacz wyciągnął komórkę. Zaczął rozmawiać zwyczajnie, jak gdyby tylko zamawiał pizzę.
Głos nie wyszedł z ust stojącego przed nami mężczyzny, lecz z głośników radiowęzła zamontowanych w całym budynku.
- Ach~ raz dwa, raz dwa. O, słychać mnie? Do policji, nadchodzi trudny dla was czas. Powiem to tylko raz, więc słuchajcie uważnie.
Gdy tylko rozbrzmiał jego głos, krzyki negocjatorów zza przesłony zamilkły.
Jak mężczyzna przerwał by zaczerpnąć oddech, słychać było tylko słabe dźwięki syren.
- Jak zauważyliście, zajęliśmy to piętro. Kilkudziesięciu zakładników jest, względnie, bezpiecznych. Na razie. Mamy tylko jedno żądanie. W ciągu trzydziestu minut przygotujcie jeden miliard jenów.
Nie zwróciwszy uwagi na reakcję zebranego tłumu, jakby powiedział coś oczywistego, mężczyzna ciągnął tym samym tonem:
- W ciągu pół godziny przynieście pieniądze na ostatnie piętro budynku. Zastaniecie tam kogoś oczekującego na pieniądze, które zostaną przewiezione helikopterem. Lepiej nie próbujcie sztuczek z fałszywymi pieniędzmi czy pluskwami. I żeby między nami było jasne, jeśli spróbujecie nie przygotować pieniędzy lub ratować zakładników, zabiję tutaj każdego.
Wśród ludzi wziętych na zakładników wybuchła wrzawa, lecz została szybko uciszona przez trójkę mężczyzn z wymierzoną bronią. Zamiast szlochających głosów było słychać ciche mamrotanie.
- ...A właśnie, zapomniałem wspomnieć. Lepiej działajcie zgodnie z planem. Jeśli złamiecie choć jeden z postawionych warunków... Ach~ Pewnie wiecie. Trzymajcie się.
Dla osoby trzeciej facet brzmiał jakby po prostu rozmawiał ze swoim kumplem. Usiadł na pobliskiej ławce wzdychając, jakby miał do czynienia z banalnym problemem.
Szczerze, jakie miałem szanse, by zostać zakładnikiem?
Wystarczyło mi, że wyszedłem z domu po raz pierwszy od dwóch lat.
Byłem przerażony własnym pechem. Jak śmiesz nazywać to wielkim nieszczęściem?
- Ach~ Nudno jest tak siedzieć i czekać. Może skrócę czas do piętnastu minut?
Facet ze skrzyżowanymi nogami rozmawiał sobie beztrosko przez telefon. W życiu byś się nie domyślił, że jest winny popełnienia poważnego przestępstwa.
Mężczyzna obok niego - widocznie był jego bliskim wspólnikiem - uspokajał go bez skutku - Bądź trochę bardziej cierpliwy...
Ci mężczyźni zachowywali się, jakby dokonali przestępstwa doskonałego... Co zamierzają później zrobić? Odlecieć helikopterem? W takim przypadku będą ich śledzić i złapią ich przy lądowaniu. Mieli jednego człowieka na dachu, i przynajmniej jeden musiał obsługiwać przesłony i radiowęzeł. Co to jest za "zapewniająca bezpieczeństwo" najnowsza technologia? Całkowita porażka! Wykorzystali system, który w teorii miał ich powstrzymać. Kiedy cały system bezpieczeństwa jest zarządzany przez komputery, to wystarczy przejąć maszyny, by władać całym budynkiem.
Choć nie byłem tego pewien, ale jeśli byli tacy spokojni, musieli mieć zapewnioną drogę ucieczki. ponieważ byli w stanie przeprowadzić tą chaotyczną, ale składającą się w całość akcję w tak krótkim czasie, byłoby dziwne, gdyby w swoich planach nie uwzględnili nieprzewidzianych wypadków.
——Jednakże nie wyglądało na to, by chcieli czekać w ciszy.
Ratowanie zakładników? Ludzie przede mną nie przejmowali się ani odrobinę o ludzkie życie. Byliśmy tylko kartą przetargową. Nie byłoby zaskoczeniem, gdyby sytuacja zmieniła się w każdej chwili.
Gdyby.
Gdybym tylko miał okazję, mógłbym zmienić bieg wypadków na naszą korzyść.
- Tch!
Nagle facet z brodą złapał się za głowę, i wstał zagniewany.
- ...Ej...!
- Co...? Gh!
Mężczyzna zbliżył się do towarzysza stojącego najbliżej i walnął go w brzuch z całej siły.
- Co miało znaczyć to "co"? Gnoju, wiesz, w czyją głowę uderzyłeś! Co!? Gadaj!
Zaczął kopać kolegę leżącego w agonii.
W tej pozbawionej sensu sytuacji, miejsce szybko zapełniło się zgiełkiem.
Nawet mężczyźni celujący w nas pistolety nie mogli ukryć swego zmieszania.
- Skąd tak nagle...?
- Kukuku...
Wśród zagniewanych głosów rozchodzących się po piętrze, usłyszałem niespodziewany cichy chichot chłopca za mną po lewej.
- Ech..?
Zaskoczony usłyszeniem tego śmiechu nie pasującego do powagi sytuacji, spojrzałem na chłopca.
- ...? Ach, nie, sorry, sorry, po prostu to było takie śmieszne, heh.
Na oko był nieco młodszy ode mnie. Nastolatek z dużymi kocimi oczami, krótkimi jasnymi włosami i ubrany w cienką szarą parkę.
- Śmieszne? Niby co w tym...?
- Ech? Cóż, całkiem sporo. Poza tym, ty- Przed chwilą miałeś przed chwilą interesujące "oczy". Coś jakby... "Muszę coś zrobić~ ale nie mam jak~".
Nawet w tej chwili krzyki dalej trwały. Nerwy wszystkich, terrorystów i zakładników, były napięte do granic, i tylko chłopak wprowadzał luźną atmosferę, jak gdyby był tylko obserwatorem.
- Skąd ty...?
Szeptaliśmy między sobą, co w zamieszaniu nie powinno być zauważalne. Kociooki kontynuował.
- No, tak jakoś. Ale czy to ważne? ...Więc masz jakiś plan?
- ...Gdyby moje ręce byłyby wolne choćby na trzydzieści sekund, mogłbym sprawić, że zaniemówiliby z wrażenia.
- Ochh, niesamowite. Nie wyglądasz na takiego, co by kłamał. A jaka jest szansa powodzenia?
- ...Przykro mi mówić, ale... stuprocentowa.
Słysząc to, znów zaczął chichotać.
- Nie musisz mi wierzyć. I tak mi się to nie uda z zawiązanymi rękami.
- Nie, sorry, sorry! To nie tak, że ci nie wierzę, tylko ze jesteś tak bardzo pewny siebie. Ja to rozumiem.
Nawet po tych słowach, sprawiał wrażenie jakby nie brał tego na poważnie niż żeby mi szczerze wierzył. Ignorując fakt, że chłopak musiał być niespełna rozumu, by śmiać się w obecnych okolicznościach, poczułem dziwną ulgę dzięki jego słowom.
- Umm, to tylko taka myśl, ale sądzę, że faceci znowu coś obwieszczą. Kiedy się to stanie, będziesz miał okazję do wykorzystania. Powodzenia.
- Co? Co to miało znaczyć? Mówiłem już, że jak nie uwolnię rąk, nie będę...
- Achh~ Wkurza mnie to. Ej, powiem im coś jeszcze raz. Podłącz do głośników.
- T-tak jest!
Ignorując fakt, że pobił własnego kolegę na kwaśne jabłko (ten nadal zaprzeczał "to nie ja!"), brodacz - nadal nie w humorze, wnioskując po pulsującej żyłce na czole - wykrzyknął rozkaz do drugiego z podwładnych.
Jeszcze nie minęło dziesięć minut od ostatniej przemowy, zaraz będzie ogłoszona druga wiadomość.
Przypadkiem czy też nie, chłopak za mną, który przewidział działania terrorystów, zdawał się mieć ubaw po pachy.
Oczywiście, wszystko działo się tak jak mówił. Ale czy rzeczywiście nadarzy się okazja? Ale nawet wtedy nic nie zrobię ze związanymi rękami.
Słysząc coś od wspólnika, mężczyzna wyciągnął znów telefon i zaczął nadawać ogłoszenie.
- Ach~... Słychać mnie? Postanowiłem skrócić czas na przygotowanie pieniędzy o dziesięć minut. To oznacza, że zostało wam dziesięć. Jeśli wam taka zmiana się nie podoba, zabiję połowę zakładników. Zrozumiano?
Po raz kolejny ludzie zaczęli szeptać między sobą, rozległy się krótkie krzyki. Nawet terroryści, którzy wcześniej uciszyli zamieszanie, byli zdezorientowani, gdy nastąpiła zmiana planów.
- I jeszcze coś powiem... Po otrzymaniu pieniędzy opuścimy to miejsce helikopterem. Lepiej za nami nie podążajcie. Helikopter jest wypełniony ładunkami wybuchowymi. Jeśli je zrzucimy z powietrza, spadną na ulice. Jeśli uznam, że jesteśmy śledzeni, niezwłocznie wyrzucę te bomby.
Byliśmy w stanie usłyszeć poruszenie wśród policji po drugiej stronie żaluzji. Wiadomo, teraz za zakładników wzięli ludzi na ulicach.
Ich plan był dopracowany w szczegółach, nie wspominając już jak wielką rolę pełniła organizacja całej akcji. Byli skłonni wziąć za zakładników mieszkańców tego miasta po to, by jedynie zapewnić sobie drogę ucieczki. Z ultimatum postawionym przez napastników, nie wspominając już o pozostałym im czasie, nie sądziłem by policja byłaby w stanie zapanować nad sytuacją.
- Co oni sobie myślą...?
Gdyby zostały zrzucone ładunki, mój dom znalazłby się w polu rażenia. Wiedząc, że mama i siostra zostały w domu, nie było pomyłki, że mogłyby zginąć w eksplozji.
- Cholera... To już zaszło za daleko...
Zacząłem tracić panowanie nad rosnącym gniewem.
Jednakże, tak jakby to przewidział, kociooki powiedział do mnie:
- Wszystko w porządku. Nadal mamy czas, więc się nie martw.
Nie mogłem już wytrzymać jego beztroskiego zachowania.
- ...To nie czas na wygłupy! Moja rodzina może zginąć!!
Krzyknąłem, zanim zdążyłem się powstrzymać. Mój głos sprawił, że na całym piętrze zaległa cisza. Zaskoczyło to, oczywiście, nawet facetów z bronią.
Kociooki zrobił minę wyrażającą "O mój Boże...", ale nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego.
Patrząc na mnie przeszywającym spojrzeniem, kroczył ku mnie brodacz.
Zatrzymał się tuż przede mną, pochylił się, trzymając twarz blisko mnie.
- Hej, co z tobą, chłopcze? Pyskaty się trafił...
Gdy tylko usłyszałem ten głos blisko siebie, w mej głowie pojawiały się wszelkie możliwe tortury.
Zacząłem drżeć ze strachu.
- Ojej, trzęsiesz się jak osika. Co się stało z twoją pewnością siebie!?
Szczerząc zęby, złapał mnie za włosy.
- Jaki z ciebie cherlak... Nie ma z ciebie wielkiego pożytku, nie!? Pewnie nikt by się nie przejmował, gdyby taki śmieć by zginął? Mam rację? Ej!
Ostatni komentarz skierował do innych towarzyszy.
Ich głośne głosy raniły me uszy.
——Jak to dobrze, że mogłem ich wysłuchiwać wyraźnie tylko "jednym uchem".
- ...cia...
- Aa? Co tam mamroczesz? Nawet cię nie usłyszałem!
Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem mu prosto w twarz.
- Zbiry takie jak wy powinni gnić w więzieniu do końca swego życia!
- Tak jak myślałem... podobasz mi się! Wybornie!
Gdy to usłyszałem, wielki telewizor stojący za mężczyzną spadł na ziemię. Oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę.
Po chwili duże głośniki ułożone poniżej zaczęły spadać, jeden po drugim, same z siebie.
- Hej! Co się dzieje...!?
Brodacz rzucił mnie na ziemię, i rozglądał się z wymierzoną bronią.
- Kto tam jest——!?
Nim skończył mówić, regał runął na niego, razem z towarem.
- Uoooo!?
Za regałem, który zamknął w pułapce brodacza, ujrzałem aleję ze sprzętem komputerowym, który wcześniej odwiedziłem.
Chociaż nie wiedziałem co się działo, byłem pewien, że to była właśnie ta "okazja".
Po chwili taśma wiążąca dłonie była rozerwana.
- Już czas na ciebie. Nie mogę się doczekać twojego przedstawienia~.
Spoglądając za siebie, kociooki szczerzył zęby pokazując wolne ręce.
Serce głośno mi biło.
Głośniej i mocniej niż poranny alarm.
Wstałem z ziemi szybkim ruchem.
Mężczyźni dzierżący broń wciąż panikowali, nie mogąc zrozumieć sytuacji.
Nawet ja nie wiedziałem, co robię.
——Ale wiedziałem, że jest coś, co muszę zrobić.
Skoczyłem na regał zwalony na brodacza, przykleszczając go jeszcze bardziej do podłogi, i pomknąłem ku alei z komputerami.
Oczywiście, inni terroryści to zauważyli i wycelowali mnie broń.
Słyszałem krzyki zakładników - Uważaj!
Ale było już za późno; misja za chwilę się powiedzie.
Przed ostatnim susem wyciągnąłem telefon z kieszeni i zawołałem "ją" po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- Liczę na ciebie, Ene!
- Lepiej zabierz mnie później do wesołego miasteczka!
Usłyszałem znajomy radosny głos dziewczyny z prawej słuchawki.
Biorąc kabel wykorzystywany do połączenia telefonu do kamerki, rozłączyłem go i podłączyłem własną komórkę. Po chwili ujrzałem znajomą sylwetkę mknącą po wszystkich ekranach.
W tym samym czasie poczułem uderzenie w żebra, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Czułem, jakby moje ciało zostało potraktowane młotem.
Potem wszystko znikło.
Nie mogąc ustać, upadłem i uderzyłem się o białą posadzkę.
Traciłem siły w zastraszającym tempie.
Utraciwszy przytomność, zdążyłem usłyszeć dźwięk rozwijanych żaluzji.
Ciepło słońca otuliło me ciało.
Czułem się, jakbym zdrzemnął się w klasie, w swojej ławce przy oknie, gdzie przemawiał do mnie "ten głos".
* * *
...Jak długo ja spałem? Otworzyłem oczy, leżąc w łóżku w pokoju pełnym książek. Zauważyłem obok łóżka miskę z wodą i ręcznik. Czyżby ktoś się mną zajmował?
Nadal oszołomiony, sprawdziłem kieszeń na piersi, lecz nie było tam telefonu.
Przetrząsnąłem całe łóżko, ale nie mogłem go znaleźć.
——Wtedy gdy zostałem zakładnikiem...
Przez prawą słuchawkę, którą wówczas miałem w uchu, Ene natarczywie do mnie mówiła.
Szczerze, to była jeszcze bardziej wkurzająca niż tamten brodacz.
Gdy zostaliśmy złapani, podnosiła mnie na duchu słowami typu - Uwawa.... Niech Mistrz się nie boi! Jestem pewna, że pomoc jest już w drodze! - A gdy groził mi ten brodacz, jej nastawienie zmieniło się o 180 stopni, rzucając - Mogę go zabić!? Mogę!? Mistrzu!?
Dzięki temu, że budynek był skomputeryzowany, nawet z pokojem kontrolnym przejętym przez wykwalifikowanego hakera, nic jej nie stanie na drodze.
Choć nie mogła skorzystać z kamerki czy ze mną się komunikować, zaskoczyła mnie jej zaradność,rozeznanie w sytuacji oraz całkowite wykorzystanie okazji. Byłem przekonany, że do reszty oszalała, ale o dziwo miała głowę na karku.
Cóż, w takim razie będę musiał podziękować Ene za uratowanie mi życia....
Nie mam na to najmniejszej ochoty, ale powinienem to zrobić... W końcu nie zabrałem jej do wesołego miasteczka...
Skoro nie mogłem znaleźć telefonu, to czy nie został on w domu towarowym...? Chociaż ona i tak by w jakiś sposób wróciła...
Co ważniejsze, mam teraz trochę czasu dla siebie, który powinienem wykorzystać jak najlepiej.
Dziś zamierzam przespać cały—
- ...A właściwie, to gdzie to jest!?
Podniosłem głowę znad łóżka i rozejrzałem się za hałasem.
- Eeeek!
Słysząc łomot, zobaczyłem dziewczynę z długimi gęstymi białymi włosami. To ona się mną opiekowała przez cały czas? Mój nagły krzyk tak ją wystraszył, że aż spadła z krzesła.
- U-uch...umm...
- Ach, wahh! przepraszam!
Z jakiegoś powodu dziewczyna przeprosiła i zaraz ukryła się za krzesłem.
Kiedy już się uspokoiłem i rozeznałem się w sytuacji, zauważyłem, że ledwie nie czułem bólu.
Jeśli dobrze pamiętam, to chyba zostałem postrzelony...
- Umm... Ty jeste-
- Mistrzu~! Już się obudziłeś!?
Gdy zacząłem rozmowę z dziewczyną, usłyszałem znajomy głos. Przez otwarte drzwi wchodzili ludzie, których w życiu bym się nie spodziewał.
Kociooki chłopak, i ten na którego wpadłem przy wejściu do domu towarowego - właściwie to ona, ale wcześniej nie mogłem się jej dobrze przyjrzeć. I... moja siostra, Momo, też tam była, trzymając mój telefon przed sobą.
- Ochh! Mistrzu, tak się cieszę, że jesteś tak pełen energii! A teraz wszyscy pójdziemy do wesołego miasteczka~!
Ene obwieściła radosnym głosem przez głośniki.
- Ee? ...Momo? Chwila... Która godzina... że co?
- Ty durniu! Dlaczego tak się naraziłeś?! I Ene, co do wycieczki do wesołego miasteczka w zamian za wczoraj, to myślę że nie jest to najlepszy pomysł...
Kiedy one tak się zaprzyjaźniły? Moja siostra, Momo, rozmawia zwyczajnie z Ene.
- Ach, ee..? Nie, możemy się wybrać do miasteczka, ale co ważniejsze, ja-
- Taaak?! Tego się spodziewałam po Mistrzu - Prawdziwym Mężczyźnie! Nigdy nie cofa swego słowa! To chodźmy! Jak najszybciej!
- Ech? Że co? Ktoś wspomniał o wesołym miasteczku? Chodźmy, chodźmy!
- M-musimy znowu wyjść...?
Kociooki chłopak pochylił się, a białowłosa dziewczyna drżała wciąż siedząc na podłodze.
- Ach, przepraszam za ten harmider. Na szczęście pocisk tylko cię drasnął, więc przynieśliśmy cię tu, aż poczujesz się lepiej. Byłoby kiepsko, gdyby ci się pogorszyło.
- Ech? Uch...
"Oczy" dziewczyny w kapturze wyglądały inaczej niż gdy na nią wpadłem.
- Mistrzu! Skoro się obudziłeś, to chodźmy! Bo jeszcze zamkną!
Byłem zbyt rozkojarzony, by próbować podążać za tokiem rozmów wokół mnie, więc po chwili się z tym poddałem. Przestałem podejmować próby myślenia.
- ...Och, róbcie co chcecie.
Po tym wszystkim nie mogłem nawet odpocząć. To niesprawiedliwe.
Mógłbym przynajmniej poleżeć trochę, lecz z hałasem wywołanym przez Ene, nie sądzę, by mi pozwoliła choćby na to.
Lecz z jakiegoś powodu, i tak się z tego cieszyłem.
——Jak to latem bywa, mogłem usłyszeć przeraźliwie głośny koncert cykad za oknem.
I od tej chwili, nasz długi, długi 15 sierpnia... się zaczął.
Słówko od tłumacza:
coś o Złotym Czwartku
Jedyne co znalazłam, to fragment w tej książce [x] wspominający o Hanamoku, z podtytułem "Rozpusta Czwartkowych Nocy". Japończycy zamiast bawić się w piątek wieczór, od razu wracali do domu, przyjemnościom oddając się dzień wcześniej. Dziś to się zatarło - każdy dzień jest dobry na zabawę.
tororo
tororo
jest to tarty pochrzyn (egzotyczne warzywo przypominające ziemniaka)[x]
totoro
Trwa Festiwal Obonu, ...
...dom towarowy w regionie!
... zadzwonię pod 119!
...urządzenie do gotowania ryżu
totoro
Nie chodzi tu o bohatera filmu Ghibli, a o kolejną potrawę, tym razem z tuńczyka (x)
Trwa Festiwal Obonu, ...
Obon - odpowiednik Święta Zmarłych w buddyzmie japońskim, obchodzone jest od 13 do 16 sierpnia, i wtedy też jest przerwa wakacyjna.
...dom towarowy w regionie!
region - jednostka nieformalnego podziału geograficznego Japonii, jest osiem takich jednostek.
A wspomniany dom towarowy znajdziesz pod tym adresem. ... zadzwonię pod 119!
119 - numer alarmowy w Japonii, polskim odpowiednikiem jest 112.
...urządzenie do gotowania ryżu
rice cooker/rice steamer (w Ameryce znane jako rice maker) - urządzenie do gotowania ryżu. Kształtem przypomina garnek z panelem. Są elektryczne, gazowe, mikrofalowe, tradycyjne, z automatycznym ustawianiem temperatury itp.
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń