Podziękowania za korektę należą się Cielakowi. Dzięki niej gimbaza brzmi tak, jak na XXI wiek przystało.
Angielskie tłumaczenie: vgperson [x]
<< Opowieść o uwielbiającej makaroniki dziewczynie, której udało się przeżyć tysiąc lat | Masterpost tomiku | Paraporopurun Peroporoparapon >>
Poczuwszy nieprzyjemne ciepło w swojej dłoni, otworzył oczy.
Mimowolnie je zamknął, oślepiony światłem bijącym od sufitu w odcieniu najczystszej bieli. Nie kojarzył, by kiedykolwiek widział ten sufit.
Obudził się, gdy pielęgniarka - na oko przed czterdziestką - złapała go za rękę i umocowała w niej igłę z kroplówki.
Kobieta była lekko zaskoczona widząc go przytomnego i wyszła z sali po doktora.
Odgłosy jej pospiesznych kroków zdawały się pochodzić nie z tego świata.
Wszystko, na co napotykał jego wzrok, było na swój sposób nierealnym, sterylnym pokojem szpitalnym.
– Choroby, którą złapałeś, nie da się wyleczyć.
Były to słowa, które przekazał mu doktor niedługo później.
Powiedziano mu, że zapadł na nieuleczalną chorobę.
Nigdy jakoś nie potrafił bardziej zżyć się z klasą.
Jego życie w liceum było beznadziejne, spędzone bez wielu przyjaciół.
Upatrzony przez klasowego gospodarza, często się nad nim znęcano.
Jego perspektywy na lepsze zmiany zdawały się kruszyć. Z trudem widział własną przyszłość.
A pierwsze, co pojawiło mu się w głowie, to myśl "Do dupy z takim życiem".
Zatem wycedził "Cóż, co zrobisz" i wszedł do klasy z metalowym kijem w ręku.
Ona za to potrafiła mówić do betonu.
Jej starsza siostra, która wyjechała na studia, nie wiedziała i Tsubasa-kun, któremu dziewczyny zawsze przynosiły szampana Dom Pérignon, pewnie również nie wiedział.
Ani jej matka, ani nauczyciel tańca hula, z którym to zdradzała męża, nie wiedzieli, ani jej ojciec, który rozpłynął się pewnego dnia, również nie wiedział.
Nie wiedziały dzieci głodujące w Afryce, ani dzieci jej i Tsubasy-kuna, które jeszcze ani razu nie zaczerpnęły świeżego powietrza.
Ale mimo wszystkiego miała w zwyczaju mówić "Cóż, co zrobisz".
Oto historia ich obojga.
* * *
Co robią ludzie dnia, gdy powie się im o tym, że chorują na nieuleczalną chorobę?
Jedni dają się pochłonąć rozpaczy, inni uciekają do swych ukochanych.
Jedni popadają ze strachu w szaleństwo, inni oddają się przyjemnościom życia.
Ludzie zmierzają się z tą wieścią na różne sposoby.
Jednak jego przypadek był nieco inny.
– Czyli od teraz nie muszę myśleć o swojej przyszłości!
Pełen był radości i cieszył się z takich bezcelowych myśli jak ta.
Z tego powodu poszedł na zakończenie roku szkolnego z metalowym kijem baseballowym.
Okładał wspomnianym kijem w zadek przewodniczącego, a następnie wybiegł z sali tak szybko, na ile sił mu starczyło w jego nogach.
Słyszał wręcz nieludzkie wrzaski gniewu dobiegające z klasy, ale niezbyt się tym przejmował.
Przecież był nieuleczalnie chory. Nim się skończą letnie wakacje, już go nie będzie na świecie.
Nie musiał dłużej chodzić do szkoły, która była dwie godziny drogi od domu. Nigdy więcej nie spotka swych prześladowców. Wściekłość i krzyki kogoś, z kim się już więcej nie zobaczy, miały mniej sensu niż słuchanie ich opowieści o śnie z ostatniej nocy.
Lekceważąc głosy rozbrzmiewające po szkole, chłopiec pędził korytarzami budynku.
Uwielbiał uczucie wiatru smagającego jego ciało, a w biegu na chwilę zamknął oczy.
Nie widział nic oprócz czerni. Jak gdyby wszyscy zniknęli z tego świata.
I pomyślał "A gdybym umarł, to czy ta ciemność byłaby już zawsze?"
W rzeczy samej była to przerażająca myśl.
Wieczna ciemność nie znająca granic czasu ni przestrzeni. Czy byłby w stanie się z nią zmierzyć?
Myśli szybko wyparowały od krzyku dobiegającego zza jego pleców.
Wybiegłszy ze szkoły, skierował się ku centrum miasta. Nie rzucił nawet spojrzeniem na szkolne bramy, których już nigdy więcej nie przekroczy. Zwyczajnie patrzył przed siebie - tam, dokąd kierował swe kroki.
Przeraźliwie błękitne niebo zdawało mu się jeszcze większe niż zwykle, a świat pełen wspaniałego koloru stał przed nim otworem.
Wreszcie był wolny.
* * *
– Jestem w domu!
– Witaj z powrotem! Wcześnie przyszedłeś.
– Aha, apel szybciej się skończył.
– Och, co ty nie powiesz. A teraz idź do pokoju posprzątać. Za chwilę pójdę do sklepu.
– Dobrze, mamo. Pa pa!
Matka chłopca wyszła, zostawiając za sobą żegnającego ją syna. Nigdy by jej przez myśl nie przeszło, że on, uczeń trzeciej klasy liceum, zabrał do szkoły kij baseballowy i zlał nim jakiegoś dzieciaka. O pewnych rzeczach lepiej nie wiedzieć.
Nikomu nie powiedział, że zapadł na nieuleczalną chorobę. Kolejna rzecz, o której lepiej nie wiedzieć - a przynajmniej tak sądził.
Jego matka, oczywiście, byłaby bardzo smutna, gdyby się dowiedziała. Nie chciał być tego świadkiem.
Utwierdziwszy się spojrzeniem przez okno, iż matka nie miała najmniejszego zamiaru wracać do domu, wyciągnął książki z torby. Symbole jego żywota w liceum. Z upływem lat było w szkole coraz trudniej, coraz bardziej go torturując.
Rozerwał na strzępy jedną z książek, zgniótł ją w kulkę, a tą wrzucił do kosza.
Kolejną włożył do niszczarki, następną zakopał w ziemi, a jeszcze inną podpalił, tym samym przyczyniając się do globalnego ocieplenia.
Kontynuował ten proceder, niszcząc swoje książki na przeróżne sposoby. Ostatnią złożył w samolocik i posłał w świat.
Uwolniony ze swych okowów, poszedł do ogrodu obserwować mrówki.
Ów czas, spędzony na przyglądaniu się mrówkom niosącym gęsiego cukier, zaliczał do najlepszych chwil w całym swoim licealnym życiu.
Od tamtego dnia, chłopiec robił wszystko, by robić zupełnie nic.
Odbijał gumkami, wykopywał dziury w ziemi, by je zaraz zakopać, liczył plamy na ścianie, urządzał sobie kąpiele butelkowaną wodą. Wkładał całe swe serce w te bezsensowne czynności.
Biorąc pod uwagę jego wyjątkowo okropne szkolne życie, dni upływały mu całkiem przyjemnie.
"Ciekawe, czy powinienem teraz umrzeć" - przechodziło mu czasem przez myśl.
W ciągu jednego z takich dni, chłopiec dostał zaproszenie na spotkanie klasowe.
Owego dnia, jak zwykle liczył ziarnka piasku w piaskownicy. Dźwięk nadchodzącej wiadomości, który rzadko kiedy słyszał, przyprawił go niemal o zawał serca.
Nie przyjaźnił się z nikim w liceum, za to miał całkiem sporo przyjaciół w poprzedniej szkole. Sou-chan mieszkająca niedaleko była swego czasu popularna, a że byli ze sobą blisko, przy okazji powiększył się jego krąg przyjaciół.
Więc gdyby tam poszedł, nawet on by jakiś spotkał.
I faktycznie, wiadomość z zaproszeniem na spotkanie klasowe przyszła od Sou-chan.
"Jeśli miałbyś trochę czasu, to może przyszedłbyś na spotkanie klasowe?"
Zastanawiał się nad tym, czy by iść czy nie, więc zapytał się matki o opinię.
– Nie wiem, co zrobić...
– Hm, właściwie to nic nie robiłeś, od kiedy tylko zaczęły się wakacje. Idź zobaczyć się z Sou-chan, jestem pewna, że się stęskniła.
– Ale ja robiłem! Dziś napchałem żwiru do butelki!
– Proszę, idź.
– Dobrze, mamo...
I tak postanowił wybrać się na spotkanie.
– Hm, dobra, chyba powinienem nie móc się doczekać spotkania z Sou-chan... - rzekł sam do siebie.
Niestety, Bóg nie miał dla niego miłosierdzia.
Chłopiec niedługo pojął, że bóg, który w przypływie kaprysu podrzucał ludziom śmiertelne choroby, był też wyjątkowo złośliwy.
Po pierwsze, Sou-chan nie mogła przyjść na spotkanie, gdyż złapała niespotykane o tej porze roku przeziębienie.
Po drugie, jego przyjaciel Tsuu-kun wybierał się na wycieczkę kolidującą z czasem spotkania.
Po trzecie, You-kun z wiekiem stał się hikikomori i nie wychodził z domu.
Po czwarte, Maa-kun, miał zamiar obejrzeć o tej porze mecz baseballowy.
Po piąte, przyjaciółka Taa-chan leżała w szpitalu w wyniku wypadku samochodowego.
Długo by wymieniać przyczyny.
Żaden z przyjaciół, z którymi chłopiec był w dobrych stosunkach, nie przyszedł na spotkanie. Zostawili go na łaskę losu.
Inni dawni koledzy w najlepsze się razem śmiali. Rozmawiali ze sobą z ożywieniem. A on zaszył się w rogu sali i zajął się wyciskaniem soku z cytryny na smażonego kurczaka.
Udawał, jakby nikogo nie było na spotkaniu, i oddał się fantazjom o meteorycie, który zgodnie z jego myślami uderzał w miejsce zgromadzenia.
– Gdybym wiedział, że tak będzie, to bym się zajął szukaniem ładnego otoczaka w rzece... - rzekł pod nosem, nie mając nikogo w pobliżu.
Samotność coraz bardziej mu doskwierała.
Znudziło go to, więc zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Większość uczestników utworzyło kółka, zajętych ożywioną dyskusją. Naszła go nawet dzika myśl "Już bym wolał mieć skręconą kostkę."
Jednakże, w tłumie zauważył dziewczynę, która - podobnie jak on sam - siedziała sama w swoim kącie.
Miała orzechowe włosy i starannie przyciętą grzywkę, i z nudów wyciskała sok z cytryny na smażonego kurczaka.
Z tego, co sobie przypominał, należała do grupy osób, która nigdy specjalnie się nie wyróżniała.
Niegdyś miała długie czarne włosy uplecione w warkocze, i sam rzadko kiedy z nią rozmawiał przez dziewięć lat wspólnej nauki w podstawówce i gimnazjum.
Ucięcie włosów oraz pofarbowanie ich na kolor orzechu uczyniło z niej - zwykłej dziewczyny - zupełnie inną osobę, więc zajęło mu trochę czasu skojarzenie, że to rzeczywiście była ona.
Zwrócił uwagę na to, że podobnie jak on, nie odnalazła swoich przyjaciół na spotkaniu.
Rzucił okiem na zebrany tłum i nie zauważył nikogo, kto - z tego co pamiętał - należał do jej grona kolegów, i nagle poczuł do niej sympatię.
Prawdę powiedziawszy, gdy dziewczyna z nudów wyciskała sok z cytryny na smażonego kurczaka, od czasu do czasu szepnęła coś w stronę betonu.
Prawdopodobnie zraziwszy się roztaczającą się wokół niej dziwną aurą, nikt nie podszedł z nią porozmawiać.
A chłopiec, prawdopodobnie nie chcąc być gorszym, dalej z nudów wyciskał sok z cytryny na smażone krewetki.
Oczywiście, do niego też nikt nie podszedł porozmawiać.
* * *
Gdy skończyło się klasowe spotkanie, koledzy z dawnych lat rozeszli się, chcąc odnowić przyjaźnie na różnorakich after-party.
Dziewczyna i chłopak nie mieli szans na zaproszenie na jakiekolwiek z nich, więc jedynie szwendali się bez celu.
– To do domu.
Oboje rzeki w niemal tym samym momencie. Chłopiec mimowolnie spojrzał jej w oczy, podobnie jak ona, lecz ten poczuwszy niezręczność odwrócił wzrok.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Wtem, nagle jakby z czegoś zdała sobie sprawę, spojrzała na niego wzrokiem mówiącym "Ach, to on."
Jako chłopak, który spędził czas na spotkaniu we własnym towarzystwie, musiał się naprawdę wyróżniać.
– Idziesz w tę stronę?
Musiała również odczuwać osobliwego rodzaju współczucie. A zatem ona rzekła do niego - choć miała do wyboru wszystkich ludzi na spotkaniu.
Jak tylko przemówiła, jego ciało zamarło w bezruchu. Nie prowadził ani jednej rozmowy podczas wcześniejszego spotkania, i całkiem wyfrunęło mu z głowy, jak się odpowiada, gdy ktoś postanowił takową z nim rozpocząć.
Wziął oddech na ukojenie nerwów, i wtedy odparł.
– Nie, nie tędy. Em, może tamtędy.
Na jej twarzy namalował się uśmieszek, usłyszawszy tak idiotyczną odpowiedź. To była pierwsza emocja, którą ona - przez cały dzień wyciskająca cytryny - okazała tego dnia.
– Ee, a jak się w ogóle nazywasz? - zapytała się z uśmiechem. Nie była w stanie go przypomnieć, skoro tak mało miała z nim do czynienia.
– Zapomniałem. Przypomnij je za mnie. - zażartował.
Usłyszawszy taką odpowiedź zadumała się i utkwiła wzrok w jego twarzy. Zapach jej perfum łaskotał jego nozdrza.
Mając szansę na przyjrzenie się jej, zauważył u niej delikatny makijaż na twarzy. Mocniejszy od tego, na który mogła sobie pozwolić licealistka.
Po przemyśleniu przez dobrą chwilę z pochyloną głową, jej twarz pokraśniała i wykrzyknęła:
– Już wiem! nazywasz się Tarou Yamada!
Brzmiało jak imię czwartego zapolowego*, i choć tak się nie nazywał, zaśmiał się i odparł – Dokładnie tak! Masz dobrą pamięć.
Chłopiec miał nawyk mówienia nie mających większego sensu kłamstw.
Potrafił powiedzieć, że nie cierpi pomidorów, choć nawet je lubił, przynosić zadanie domowe mówiąc, że o nim zapomniał, przekonywać, że nic więcej nie zmieści w brzuchu, choć sam głodny.
Uwielbiał kłamać, nie mając ku temu żadnej przyczyny. A to było kolejne kłamstwo, które wolał przemilczeć.
– I, jak sądzę, twoje imię to Hanako Yamada?
Właściwie to je znał, ale na ten temat też skłamał. Plątanie czyiś imion było jego częstym jego kłamstem.
Ludzie zazwyczaj bywali zniesmaczeni, gdy dochodziło do takich pomyłek dotyczących ich własnej osoby. Ale ona zbyła to śmiechem.
– Haha, dokładnie tak! Też masz niezłą pamięć!
Bez cienia złośliwości, z uśmiechem dziabnęła palcem w jego twarz. Hanako Yamada nie było jej imieniem, lecz jej radosny uśmiech dowodził, nie miała nic przeciwko temu.
Mimo zapowiadającego się podłego dnia, chłopiec zaznał nieco przyjemności podczas owego ekscentrycznego spotkania.
* * *
– Co ostatnio takiego robiłeś, Tarou Yamada?
Chłopiec wracał z dziewczyną do domu. Szlak do domów ich obojga biegł w zupełnie innych kierunkach, ale skoro miał czas na obserwowanie mrówek, to mógł też nadłożyć sobie drogi.
– Ostatnio to zmagałem się ze śmiercią.
To była pierwsza rzecz, na której temat nie skłamał jej przez cały dzień. Myśląc, że to żart, zaśmiała się jak zwykle.
– Ta, w końcu to letnie wakacje. Bez szkoły ani niczego. I nawet z tym nic nie zrobisz.
– Ta. Niech żyją wakacje!
– Więc mając aż tak dużo czasu, zmagasz się ze śmiercią?
– Ta ta. Ostatecznie zmierzę się ze śmiercią, jak tylko nadejdzie lato.
– Oczywiście!
Na te słowa dziewczyna zakręciła się w koło uradowana. Zrobiła trzy obroty, by po chwili z trudem ku niemu pospieszyć.
– Hanako Yamada, a ty dalej chodzisz do szkoły?
– Nie, nie chodzę do szkoły!
– O, nieźle! Jesteś prawdziwą kobietą wyzwoloną.
– Ahaha, to prawda. Lepiej być nie mogło! – oświadczyła, z dumą wypinając swą pierś. Zdawało się, jakby jej piersi miały zaraz się wylać z jej skąpego odzienia.
– To co zaraz powiem, to tajemnica, ale ja pracuję nocami.
– Och, aha. To mu być straszne obsługiwać tych wszystkich dziwnych klientów w sklepie po nocach.
– Nie, nie taką mam pracę!
Mniej więcej wiedział, o co jej chodziło, ale nie obchodziło go aż tak bardzo i wolał udawać nieuświadomionego.
– Mam niezłe wzięcie wśród facetów! Czy to nie wspaniale?
– Ach, ta. Nie powiem, zazdroszczę!
– Akurat, ty wcale o tym nie myślałeś!
– Ależ oczywiście, że myślałem. Właściwie, to chodziłaś mi po głowie już od wczoraj.
– Jak tak, to super!
To była idiotyczna, pozbawiona większego sensu rozmowa, lecz dziewczyna uśmiechała się przez cały czas – duża różnica w porównaniu do znudzonej twarzy, którą miała na spotkaniu klasowym wyciskając cytryny.
– Nawet się cieszę, że dzisiaj przyszłam – rzekła nagle w połowie drogi do domu. – Chociaż tak szczerze, to przez większość czasu myślałam o tym, że bym zrobiła lepszy interes, gdybym poszła na mecz baseballa.
– Baseballa?
– Tak. Uwielbiam baseball.
Po tych słowach przyjęła postawę pałkarza, machając w powietrzu wyimaginowaną pałką. – Patrz! Jestem Nori!
O dziwo, jej ruchy wyglądały identycznie jak u Norihiro Nakamuro – od samej postawy aż po odrzucenie kija.
– Łaa, niesamowite! Naprawdę mi się podoba. – odparł, będąc pod szczególnym wrażeniem.
Wyraźnie zadowolona, kiwnęła głową z uśmiechem – Ta, mi też!
Może i jej wygląd się bardzo zmienił przez te lata, lecz jej niewinny uśmiech wciąż niósł ślady z lat spędzonych w gimnazjum.
Po tej wymianie zdań opowiadali sobie mnóstwo rzeczy.
O tym, jak jej przyjaciółka Mii-chan zaginęła na wycieczce do Paryża.
O tym, jak jego przyjaciel Maa-kun wolał obejrzeć mecz baseballowy.
O tym, jak nie mógł z nikim się zaprzyjaźnić się w szkole średniej.
O tym, jak ona również, i że rzuciła szkołę.
O tym, jak sprawił manto przewodniczącemu klasy, uderzając w jego tyłek metalowym kijem.
O tym, jak się pracuje w jej nocnej pracy (i o tym, jak bardzo była ona nie dla dzieci).
I o tym, jak potrafi ona mówić do betonu.
– Potrafisz mówić do betonu? To niesamowite! – pochwalił, a ta zachichotała nieśmiało.
Różne rzeczy zdarzyły się po porzuceniu szkoły, i nie była pewna dlaczego, ale w pewnym momencie zauważyła, że to umiała.
Ciężko było w to uwierzyć za pierwszym razem, ale on po prostu pomyślał "Tak, takie rzeczy chyba mogły się zdarzyć."
W końcu sam cierpiał na nieuleczalną chorobę. Więc jeśli na świecie trafiła się jedna czy dwie osoby, które mówiły do betonu, to nie powinno nikogo takie zjawisko dziwić.
– Tak mi się nudziło na tym spotkaniu, że przez cały czas do niego gadałam. Bałam się, że skończą nam się tematy do rozmowy.
Po podrobieniu pozy Norihiro Nakamury, postanowiła przyjąć postawę Daisuke Miury.
Przeniosła ciężar na jedną nogę i z odrobiną nieprzewidywalności udawała rzut piłką, okiwając wyimaginowanego przeciwnika.
– Było tam na spotkaniu tyle sztywniaków. Cieszę się, że przy tobie mogę się odprężyć – powiedział.
– Ej, a do czego ty pijesz?! – odparła, dziabiąc go w plecy.
Po przejściu przez skrzyżowanie i zgłębieniu się pomiędzy budynkami dzielnicy mieszkalnej, jej krok zatrzymał się.
– Och, i jesteśmy. To tutaj mieszkam.
Stanęła przed bijącym bielą dwupiętrowym domem. Z zewnątrz był śliczny i bijący nowoczesnym stylem, ale jakkolwiek by na budynek nie spojrzeć, nie pomieściłaby się w nim cała rodzina.
– Mieszkasz sama? – zapytał z rosnącą ciekawością.
– Hm... Wydaje mi się, że z chłopakiem! – opowiedziała, nie mając zamiaru niczego ukrywać.
– Aha. Brzmi nieźle.
– To koszmar, życie z nim mnie wykańcza. Chcę mieć trochę czasu dla siebie!
– Możesz pójść do lasu, jak ci tak zależy na prywatności.
Nagle klasnęła w dłonie i krzyknęła – Eureka! – To był pierwszy raz, kiedy on zobaczył kogokolwiek reagującego w taki sposób.
– Ale, to wciąż dobre miejsce na mieszkanie, prawda? – zapytał ostrożnie.
– A racja! Jest tutaj centrum baseballa*, mięsny i sklep z matami, wszystko w pobliżu! No i lasy. – paplała w niezrozumiałą dumą.
– Zazdroszczę.
– Chcesz się tu przeprowadzić, Tarou Yamado?
– A powinienem? Nie wydaje mi się, by mnie przekonała bliskość sklepu z matami, mięsem i centrum baseballa.
– Serio? A to szkoda...
Podeszła do wejścia, wcisnęła przycisk, a drzwi automatyczne otworzyły się z miłym dla ucha odgłosem.
– No, to do zobaczenia! Może za jakieś trzy lata!
– Okej. To pobawimy się razem za pięć lat, licząc od teraz!
– O-kej! – pomachała na pożegnanie jak dziecko z podstawówki.
I wtedy powiedziała ostatnie słowa.
– Dzisiaj było całkiem fajnie! Dzięki!
Przeskakując po dwa stopnie naraz, pokonała schody i figlarnie skryła się we wnętrzu apartamentu.
Gdy zanikł dźwięk jej kroków, chłopiec z ociąganiem zaczął wracać do domu.
* * *
Następnego dnia wrócił do swych wcześniejszych czynności. Jednym z nich było, oczywiście, obserwowanie mrówek w parku.
Wpatrywał się w ziemię skąpaną w czerwonym świetle słońca padającym wczesnym popołudniem na park.
Przyglądał się mrówkom każdego kolejnego dnia, ale piętnastego czuł wszechogarniającą nudę.
Odczuwszy pragnienie, skierował swe kroki do parkowego poidełka. Nawet trącąca kredą woda dla spragnionego chłopca była wyśmienitym trunkiem.
A nie mając wiele więcej do zrobienia, usiadł na ławce i zaczął gapić się w niebo.
– Och! I znowu się spotykamy!
Odwrócił się w kierunku źródła głosu, a wzrok napotkał dziewczynę zwaną Hanako Yamada. Ruszyła ku niemu z bijącą pewnością siebie.
– Prawda, minęło trochę czasu. To będzie z pięć lat, tak prawie?
– To będzie z tydzień! Co takiego robisz, Tarou Yamado?
– Czas zabijam, tak myślę.
– Och, brzmi jak coś ważnego.
Dziś miała na twarzy bardzo delikatny makijaż. Jej biała letnia sukienka w truskawki odbijała światło i trzepotała na wietrze przy każdym jej kroku.
To był jeden ze strojów, których można było się spodziewać po licealistce, i bardzo inna od jej wcześniejszego ubioru z jej pracy po nocach.
Bardziej przypominała tą, która pojawiała się w jego wspomnieniach.
– Co ty tu robisz, Hanako Yamada? Na pewno nie potrzebujesz snu przed wyjściem do pracy? – się zapytał.
Odparła kwaśno – Właściwie... to chyba zostałam wyrzucona ze swojej pracy.
– Ha? A co takiego zrobiłaś?
– Tak bardzo chciałam zadowolić swoich klientów, że dawałam trochę za dużo na koszt firmy.
– Rozumiem. Czy raczej nie rozumiem, ale w obecnych czasach chyba ludzi wyrzuca się z pracy za takie przewinienia.
– To ja sama wiem. No wiesz ty co! – burknęła, udając rozgniewanie.
Gdy tak patrzył na nią półprzytomnie, fantazjował o tym, w jaki sposób mógłby dziś zabijać czas.
– Czy w ogóle mnie słuchasz?
– Łaa!
Gdy chłopiec w najlepsze ignorował mowę dziewczyny, ta zaczęła intensywnie się w niego wpatrywać.
Niespodziewanie zauważył jej wielkie oczy i się wystraszył, wyrzucając z siebie cienki pisk. Następnie usadowił się tak, jakby to wcale nie miało to miejsca.
– Emm... Chyba przestałem słuchać jakieś trzy minuty temu.
– No wiesz! Słuchaj chociaż jak ja się produkuję, dobra? A o czym tak myślałeś?
– Myślałem o tym, na co mógłbym dzisiaj marnować czas.
– Ach, no cóż, co zrobisz.
Podbiegła do rogu parku, gdzie znajdował się żelazny słup wbity w ziemię. Złapała się za niego mocno i odwróciła się na nim do góry nogami.
Mógł dostrzec jej czarną bieliznę pod jej sukienką w truskawki, lecz szybko odwrócił wzrok.
– Też mi się nudzi. Skoro już się wzięłam do myślenia, to pomyślmy o tym, jak możemy dziś zbijać bąki.
– Dobra. – rzekł, nie odrywając wzroku od nieba. Próbował przypomnieć sobie pewne wydarzenie z przeszłości.
Dawne wspomnienie pojawiło się mu przed oczami: "Niegdyś w podstawówce, bawiłem się z Sou-chan chyba gdzieś w okolicy."
Każdego dnia lata bawili się w ganianego i kopanie puszek.
Z czasem, znudzili się zabawą i - podobnie jak teraz oni - zastanawiali się, w co jeszcze można się pobawić.
"Co wtedy myśmy wymyślili?"
Jak tylko o tym pomyślał, kolejne wspomnienie nałożyło się na poprzednie.
Właśnie. Ich tajną bazę.
Gdy chodzili do szkoły podstawowej, zbudowali tajną bazę do wspólnych zabaw.
Przez całe lato budowali tajną bazę dla ich dwojga w zagajniku rosnącym nieopodal parku. Objęte tajemnicą miejsce, gdzie ani rodzice, ani nauczyciele nie mogli im przeszkadzać.
"Ale jak to się skończyło?" To działo się dawno temu, nie był w stanie przypomnieć sobie więcej.
– Tajną bazę – wybąkał.
– Hm? Co tam mamroczesz? – usłyszał z oddali jej głos.
– Wiem, co będziemy dzisiaj robić. Zbudujemy tajną bazę.
Chłopiec niespodziewanie poderwał się z ławki. Przez chwilę czuł zawroty głowy z powodu nagłego ruchu i się zachwiał, ale zaraz odzyskał równowagę i pewnie stanął.
– Ooch, to dobry pomysł!
Ślepa na jego problemy z równowagą, przybiegła ku niemu od słupa.
– Już sama myśl o tajnej bazie napawa mnie ekscytacją! Wpadłeś na całkiem dobry pomysł, Tarou Yamado.
– A nie? Możesz mnie nazywać japońskim Thomasem Edisonem.
– Co za geniusz! Dobrze, pomogę ci przy budowie tajnej bazy!
– Hej, a nie powinnaś spędzać czasu ze swoim chłopakiem, gdy nie masz pracy? – zapytał się podnieconej dziewczyny, chcąc rozwiać swe wątpliwości.
– On jest zajęty swoją pracą hosta, więc sama mam sporo czasu – odparła z nutą rozczarowania.
– Kiepsko to brzmi.
– Chciałabym, żeby częściej postawiał się na moim miejscu. I też robił mi posiłki.
– Ech, i co z tym zrobisz. Wiesz, myślę, że ty byś mogła pomóc w budowaniu tajnej bazy.
– Huraa! Dam z siebie wszystko! – zakręciła i skoczyła w miejscu.
Jej spódniczka podniosła się do góry, parę razy ujawniając jej czarną bieliznę.
– Widzę, co masz tam pod swoją krótką spódniczką, wiesz?
– Ha? To coś ci się źle wydaje. To tylko twoja wyobraźnia.
– A tak, tak myślałem, że to mogła być moja wyobraźnia.
– Ta, skoro to tylko twoja wyobraźnia, to na to nie ma rady. Odpuść sobie. – Dziecięcy beztroski uśmiech pojawił się na jej twarzy.
* * *
– To wiesz, co się najpierw robi przy budowaniu tajnej bazy?
– Hm. No więc, teraz jestem głodna, więc najpierw znajdźmy sobie coś do jedzenia!
– Źle! Najpierw zdobędziemy karton! – wyjaśnił z dumą.
– Karton?
– Tak, karton. Mając mnóstwo kartonu, możemy wybudować nieskończoną liczbę tajnych baz. Karton to największy wynalazek ludzkości.
– Ahh. – żywo pokiwała głową, spijając każde słowo z jego ust.
Tylko dwa głosy rozchodziły się po parku, oświetlonym przez czerwone popołudniowe słońce.
– I dlatego musimy zdobyć karton.
– Tak jest!
Opuścili pusty już park, zmierzając ku dzielnicy handlowej.
Po ulicach nie chodziło zbyt wielu ludzi, ale ponieważ było wolne, czasem przechodzili obok szukających rozrywki dzieci. Każde z nich miało szczęśliwą minę, jak gdyby uwolniły się od jakiegoś ciężaru.
Oboje chodzili po dzielnicy handlowej - starej, zaśmieconej, z pozamykanymi sklepami. Na samym końcu znajdował się jeden jedyny sklep całodobowy w mieście.
– Jesteśmy na miejscu. Stąd weźmiemy trochę kartonu.
– Ha, to można zdobyć karton ze zwykłego sklepu? Nie wiedziałam o tym.
– O tym wiedzą wszyscy budowniczowie tajnych baz. Zapamiętaj to!
– Tak jest!
Nie przedłużając już więcej rozmowy, weszli do sklepu.
– Dzeń dobry – od strony kasy dobiegł obojętny głos, wraz z przyjemną muzyką rozchodzącą się po pomieszczeniu.
Gdy chłopiec ujrzał sprzedawcę, złapał się za głowę.
– Tak łatwo nam nie pójdzie...
– A to czemu?
– Hanako Yamada, ja nie widzę szans powodzenia misji. Kasjerowi brakuje jakichkolwiek chęci życia. Jeśli poprosimy go o karton, to jest wysoce prawdopodobne, że stwierdzi, że będzie z tego więcej problemów niż pożytku.
– O nie... Dopiero co zaczęliśmy, i już natrafiamy na trudności...? – jej ramiona opadły w poczuciu beznadziei.
Widząc to, zmusił się do stanowczego, pełnego nadziei tonu.
– Ale jeszcze jest za wcześnie, by się poddać. Zobaczmy, co uda nam się zrobić.
– Tego się po tobie spodziewałam, Tarou Yamado Wspaniały! Cudotwórco! Wspanialszy od lalki dogu*!
– Przestań, zawstydzasz mnie.
Podszedł do samej kasy fiskalnej. Zimny pot spływał mu po plecach. Starał się zignorować donośniejsze kołatanie swego serca.
– Witam, ee, panaafsklepie...
Gdy chłopiec stanął, kasjer wyrzucił z siebie słowa, których nie był w stanie uznać za japoński.
Wziął głęboki oddech i przedstawił powód swego przybycia.
– Przepraszam pana. Em, czy mógłby pan nam dać trochę kartonu?
– Eee... Sorry. Ni moge, szef nie jest...
– Aha. Dziękuję.
– Ciekuje...
Obrócił się przy kasie i wrócił do dziewczyny.
– Ja, em, nie sądzę, by dobrze poszło...
– Ale z ciebie kołek, Tarou Yamada...
– Taa...
On również rozczarowany spuścił ramiona.
– To koniec. Nasz projekt z tajną bazą stanął tuż po tym, jak się rozpoczął.
– Ach, na to nie ma rady... Dobra, zostaw to mnie.
Nie chcąc widzieć chłopaka pogrążonego w rozpaczy, poklepała go po głowie, a następnie poprawiła ramiączka swej sukienki. Jej dekolt był znacznie bardziej widoczny niż wcześniej.
Pokręcił głową, nie widząc w tym szansy powodzenia, gdy ona poczłapała do kasy.
– Dziń dobry...
Gdy podeszła, usłyszała kwestię wygłoszoną przez pana tym samym beznamiętnym głosem. Sklepikarz nie przedstawiał sobą żadnej chęci podarowania im kartonu.
– Em, przepraszam pana. Czy moglibyśmy dostać trochę kartonu?
– Prz'kro.. N' wi'm ci moge.
– Pan mógłby po prostu dać karton na tyłach sklepu. Weźmiemy wszystko, więc nie będzie panu później zalegał na stanie.
– Eee,e... Ni wiem... ni moge.
Ekspedient z blond włosami zdawał się zbyt leniwy, by się tym przejmować. "Jak on może pełnić z takim nastawieniem obowiązki sprzedawcy?" - zastanawiał się w duchu chłopiec.
Dziewczyna spojrzała na sklepikarza i wypowiedziała nieco głośniej swą prośbę.
A wraz z jej słowami, atmosfera w sklepie natychmiast się zmieniła.
– Em, mógłby pan złapać za moje cycki, jeśli by pan chciał. Czy wtedy da pan nam karton?
Złapała dłoń sklepikarza i położyła ją na własnych piersiach.
Sklepikarz zaniemówił z wrażenia na ten nagły gest, stojąc z szeroko rozdziawionymi ustami. Natychmiast zapadła cisza.
Dziewczyna poprawiła uchwyt na dłoni sklepikarza i zaczęła nią masować swoje walory. Choć sukienka stawała jej na drodze, każdy z miejsca by powiedział, że ściskał jej wielkie piersi.
Wszyscy klienci w sklepie odwrócili się ku ekspedientowi, chcąc zobaczyć tak niecodzienny widok. Zauważywszy nieprzyjemną atmosferę, pracownik szybko przygarnął rękę do siebie.
– T-tak, dobsie. Ty w-weś. P'osze.
– Dziękujemy ślicznie! A możemy pożyczyć też jakiś wózek do przewiezienia?
– T-tak. Prosie.
– Hura! Bardzo panu dziękujemy!
Podziękowała mu i podbiegła do chłopca. Z przyspieszonym oddechem uśmiechnęła się niewinnie do niego i pociągnęła go za ramię.
– I po wszystkim! Zdobyliśmy karton!
– Hanako Yamada... Nie, Hanako Yamada Wspaniała. Dobrze się tym zajęłaś. A teraz szybko zabierzmy, bo jeszcze się rozmyśli.
– Tak jest! Bierzmy je!
Obydwoje wzięli wózek od sklepikarza i pobiegli z nim przez tylne wejście do składowanego tam kartonu.
* * *
– Ale mnie to wykończyło!
Oboje wrócili do parku, targając ze sobą góry kartonu. Pot spływał im po twarzach od pchania wózków przez całą długą trasę.
Chłopiec pił wodę, korzystając z chwili odpoczynku, a dziewczyna wachlowała się swymi dłońmi.
– Mimo to, to i tak się cieszę, że dobrze nam poszło.
– I to dzięki tobie, Hanako Yamada. Uratowałaś nas!
– Hehehe. Więcej pochwał proszę!
– Cóż za błyskotliwość! Większa niż u szympansa!
– No a nie? Teehee! – dziewczyna dumnie wypięła swą pierś.
Jeszcze bardziej napinając już i tak wielkie piersi, jej sukienka zdawała się bliska podarcia.
– Dobra, czas na budowanie naszej bazy.
– Tak jest! Lepiej szybko zacznijmy!
W drodze powrotnej kupili taśmę, klej i inne narzędzia, więc byli niemal przygotowani. Zostało im już tylko zabrać się do budowy.
– Dobra, gotowa?
– Tak!
Pchając wózki z ładunkiem, zmierzali ku zagajnikowi.
Lasek za parkiem niewiele się zmienił od czasów podstawówki dzięki temu, że nie był szczególnie nawiedzany przez ludzi.
Mimo przybycia do zagajnika wczesnym popołudniem w czasie wakacji, nie słyszeli nikogo w okolicy. Oczywiście, znajdował się dosyć daleko od dzielnicy handlowej. Jedyne, co słyszeli w zacienionym lasku, było tylko buczenie cykad.
Po przejściu kawałka drogi, znaleźli widne miejsce wyróżniające się wśród cieni spowijających zagajnik. Słońce wyglądało zza koron dzięki mniejszemu zagęszczeniu drzew w tym miejscu, a ziemia migotała w jego świetle.
– Zacznijmy budować o tu.
– Ooch, dobra miejscówa!
Wypakowali cały ładunek z wózka. Dłuższą chwilę im zajęło zdjęcie z pojazdu całego kartonu, ale pełni ekscytacji wizją budowania tajnej bazy nie mieli nic przeciwko koniecznemu wysiłkowi.
– Hanako Yamada, a jaką chcesz zbudować bazę? – zapytał się, a ona uśmiechnęła się rozbrajająco.
– Chcę taką wymyślną! Jak prawdziwy zamek!
– Oczywiście. Dajmy z siebie wszystko.
– A żebyś wiedział! Do dzieła!
Po takiej wymianie zdań, chłopiec wziął największy kawałek dykty i zaczął konstrukcję.
Nie przejmował się szczególnie tym, jaką bazę dziewczyna chciała zbudować.
* * *
– Jestem wykończona... Czuję się, jakbym zrobiła coś wspaniałego! – rzekła z zadowoleniem, wycierając własny pot chusteczką.
Słońce chowało się za horyzontem, spowijając wszystko ciemnością. Gdyby spojrzeć na zegarek, byłaby dziewiąta. Co oznaczało, że dzielnie pracowali na placu budowy niemal pięć godzin.
Pomimo nakładu czasu, oboje jeszcze nie skończyli, ale ich konstrukcje zaczęły nabierać kształtu.
Rozrzutnie wykorzystując swój karton, chłopiec zbudował sobie sporą bazę w kształcie prostopadłościanu.
Miała wbitych pełno drzazg, zakamarków i gwoździ, i choć wyglądała zwyczajnie, to podnosiła jego męskie ego. Był całkiem zadowolony z uzyskanego efektu.
Ona podczas budowy pomalowała cały swój karton różową farbą w sprayu zdobytą w dzielnicy handlowej.
Wszędzie poprzyklejała kwiaty i pnącza, dodając nieco fantazyjnego polotu. Mimo swego małego rozmiaru, to jednak będąc we wszelkich odcieniach zieleni i brązu, baza nie wydawała się nie na miejscu wśród roślinności zagajnika.
Dookoła jej bazy na ziemi znajdowały się gryzmoły wyrysowane magicznym markerem.
– Co to?
– To są betony.
– Dla mnie wyglądają jak ludziki, chociaż takie patyczakowate.
– No bo Betoniaki nawet całkiem przypominają ludzi.
– Ach tak, co zrobisz...
Dziewczyna parsknęła niewinnie.
Nagle chłopca dopadły zawroty głowy.
Nie mogąc utrzymać ciemniejącego wzroku, upadł na ziemię.
– Co się stało? Dobrze się czujesz?
Spojrzała na niego w panice. Jej twarz w jego oczach falowała i zmieniała kształty. To było zupełnie co innego od wcześniejszych dolegliwości w parku.
– Już mi lepiej. Ja chyba po prostu się przemęczyłem...
– Serio? To dobrze. Ale z ciebie niemota.
– Zawsze mi się marzyło zostanie kruchą, godną pożałowania istotą, więc biorę mój marny stan za całkiem dobry znak.
– Haha. Nic dobrego ci nie wyjdzie z takich aspiracji! – zaśmiała się, klepiąc go po plecach. Dzięki temu przestało mu się wszystko trząść przed oczami.
Gdy tylko poczuł się lepiej, z trudem stanął na swoje nogi.
– Lepiej już wracajmy do domu. Już dość się dzisiaj namęczyłem.
– Tak, też się zmęczyłam.
– Chyba powinniśmy wcześniej oddać wózek.
– Racja. Mój chłopak niedługo będzie w domu, więc też powinnam się zbierać.
– To się lepiej pospieszmy.
– Jasne. To pędźmy!
– Bo znowu mi się zakręci w głowie...
– No dobra, to idźmy!
Oboje wolnym krokiem wracali do sklepiku.
Pochłonięci w bezsensownej wymianie zdań, mijali zasłonięte żaluzjami okna i wystawy dzielnicy handlowej. Jedynie ich głosy rozbrzmiewały po opuszczonej okolicy.
Gdy tematy się skończyły, dziewczyna zaczęła nucić pod nosem. A gdy i tym się znudziła, znowu zaczęli rozmawiać. Oboje cieszyli się odpowiednią dozą dystansu pomiędzy nimi.
Ani jedna chmura nie gościła letnią nocną porą na niebie, na którym błyszczało tysiące gwiazd. Blask Drogi Mlecznej oświetlał dzielnicę handlową, na której brakowało ulicznych latarni.
Spojrzała na niebo i westchnęła.
– Łał, Droga Mleczna wygląda ślicznie. I całkiem apetycznie.
– Fajnie byłoby ją kiedyś zjeść. Kiedy już umrzesz i odrodzisz się jako chmura, to to zrób, co w twojej mocy, by ją dla mnie pożreć.
– Tak, dam z siebie wszystko!
Zwrócili wózki do sklepu, a następnie przyrzekli jutro się spotkać i się rozdzielili.
* * *
– Ach!! Zniszczone!
Po tym, jak spotkali się następnego dnia w parku i weszli razem do zagajnika, w miejscu, gdzie wcześniej budowali swe bazy, zastali pobojowisko.
– Nie, to okropne... Jak mogliśmy je tak zostawić?
Dziewczyna przygnębiona rzuciła się na ziemię. Chłopiec może tego po sobie nie okazywał, ale w środku również był przybity.
Wtedy sobie chłopiec przypomniał los tajnej bazy sprzed lat. Rzeczywiście, ona również została zniszczona w ten sam sposób. Kiedy razem z Sou-chan odkryli zniszczoną bazę, poryczeli się z rozpaczy.
Być może było to wspomnienie, które postanowił wyprzeć z pamięci. Lecz ono wróciło, przywołane tym samym widokiem zastanym tuż przed nim.
A ci, którzy go zniszczyli...
– Ej, czy to wy pobudowaliście takie dziwne twory?!
Podczas gdy wspominał własną przeszłość, czyiś głos rozbrzmiał zza jego pleców.
Gdy się odwrócił, ujrzał czterech młodych chłopców w gimnazjalnych mundurkach, stojących razem ze złączonymi dłońmi. Możliwe, że gimbaza w obecnych czasach była lepiej chowana, gdyż razem z nimi był przywódca zgrai będący tego samego wzrostu, co on, licealista.
– Ta! A wy to ją zniszczyliście?
– Właśnie tak! Stwierdziliśmy, że sami pobudujemy tu tajną bazę! Co to był w ogóle za pomysł tworzyć taką kupę badziewia?!
– Byliśmy tu pierwsi!
– Zamknąć się! My postanowiliśmy się tu pobudować i kropka! – odpyskował najroślejszy z chłopców.
Sądząc po ich zachowaniu, nie zdawali się grzeszyć inteligencją.
Co więcej, on sam miał śmiertelną chorobę, i słabł z każdym dniem. To było oczywiste, że nie dałby rady przeciwko ich czwórce.
I w takiej chwili przypomniał sobie resztę historii.
Dawno temu, w podstawówce, była grupa gimnazjalistów, która zniszczyła wówczas zbudowaną tajną bazę.
Ponieważ byli starsi on niego samego i Sou-chan, nie mogli zrobić nic innego, jak tylko uciec z płaczem.
I w taki sposób cudowne wspomnienie zamieniło się w mroczną przeszłość, której żadne z nich nie miało zamiaru pamiętać.
Choć czas upływał, ludzka natura pozostawała niezmienna. Uległ raz jeszcze dziecinnym pogróżkom od zarozumiałych gimnazjalistów.
Gdy sam pozostawał cicho, dzieciaki coraz bardziej się nakręcały.
– Ikkun san powiedział, że tu zbudujemy, to tu zbudujemy. Jaśniej tego nie można powiedzieć!!
– Jasne, jazda! Wypad stąd!
– Ta, powinniście wiedzieć już to bez naszego gadania!
– Wynocha! Wynooooha!
Nie tylko ich lider, Ikkun, zaczął wyzywać, ale także jego trzech kolegów. Choć już wcześniej dobitnie wyrazili swe zdanie.
Przewaga liczebna pokonała jego rozsądek.
– No i co z tego?! Możecie sobie budować gdzie indziej! Nie musicie niczego niszczyć!
Dziewczyna była wkurzona tym nieracjonalnym spektaklem. To był pierwszy raz, kiedy on widział ją naprawdę wściekłą.
Nie mógł nie zauważyć, jak jej wybuch gniewu wywołał grymas na twarzach gimnazjalistów.
– Hanako Yamada, odpuśćmy sobie na razie.
– Ha? Ale dlaczego?! Skopmy im wszystkim tyłki i od razu nas przeproszą!
– Idźmy już! – złapał ją za ramię i szybko się wycofał.
Była tak zaskoczona, że bez ociągania podążyła za nim.
Gimnazjalistów tak poniosło z krzykami, że nawet nie zauważyli ich ucieczki, a ich jazgot niósł się po zagajniku.
Takie zdarzenie już wcześniej miało miejsce, nie?
Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie.
* * *
– Ale mnie to wkurzyło! Smarkacze jedne....
Po ucieczce od gimnazjalistów, wybrali się do sklepiku na samym końcu dzielnicy handlowej.
Z marnym humorem mocno trzymała go za ramię, szczerze okazując swój smutek wynikły ze zniszczeń.
– Hej, spokojnie.
– Jak ja mam być spokojna?! Nasze tajne bazy zostały zniszczone!
– No, ale możemy je znowu zbudować.
– Tylko po to, by znowu je rozwalili! To nie było jedyne słuszne miejsce na postawienie bazy, nie? Dlaczego nie spuściliśmy im łomotu?!
– Nie rozumiesz? Może oni i są z gimnazjum, ale ramiona ich szefa są tak samo grube jak twoje, Hanako Yamada. Jakbym ja jednemu skopał tyłek, to po mnie nie byłoby czego zbierać.
– Hmm... tak, mogłoby coś takiego się zdarzyć. Ci inni też są wielcy.
– A i przemoc rodzi przemoc. Może nam parę ciosów by się udało, ale bazy długo nie przetrwają, gdy będziemy musieli je zostawić.
– Może to i byłaby prawda... Ale, Tarou Yamado, a to nie ty opowiadałeś, jak okładałeś metalowym kijem baseballowym tyłek jakiegoś dzieciaka.
– To było co innego. Stały za tym różne powody. A poza tym, to nie sądzę, by przemoc była dobrym rozwiązaniem.
– Hmm... Chyba załapałam...
Słuchała jego przemowy, lecz nie zdawała się podzielać jego opinii.
Tajne bazy, w które włożyli tyle serca i wysiłku, zostały zniszczone. I ma to być zbyte kolejnym "i co zrobisz"?
– Ale takie ciągle unikanie zwady to żadne rozwiązanie...
Spuściwszy głowę, kwaśno wygłosiła swą skargę. Łzy zaczęły kręcić się w jej oczach.
Klepiąc ją po głowie, szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy.
– Oczywiście nie zamierzam już nigdy uciekać. Będziemy się trzymać z dala od tamtego miejsca, a tak poza tym, to nie mam najmniejszego zamiaru porzucać naszych baz.
– Co masz na myśli?
– Całkiem dobry pomysł.
– Naprawdę? A jaki, powiedz! – jej twarz w jednej chwili pokraśniała.
Zaczął jej spokojnie tłumaczyć.
– Hanako Yamada, jeszcze nie rozumiesz? Kiedy się stawiałaś, ich lider, ten o imieniu Ikkun, był dosyć nerwowy.
– Ha? Naprawdę? Nie zauważyłam!
– Wydaje mi się, że nie mieli za dużo kontaktu z dziewczynami. Nie wyglądali na aż tak towarzyskich, by było inaczej. To, no i zazwyczaj w gimnazjum chłopcy i dziewczyny trzymają się od siebie z daleka.
– To prawda! W gimnazjum też rzadko kiedy rozmawiałam z chłopakami.
– Więc oni nigdy nie doświadczyli gniewu uroczej dziewczyny takiej jak Hanako Yamada. To dlatego byli tacy zaskoczeni.
– Heheh, teraz to ja się rumienię. No dalej, więcej pochwał proszę!
Puścił jej uwagę mimo uszu i ciągnął dalej swój wywód.
– Dlatego myślę, że powinniśmy zastawić sidła namiętności.
– Aa, już kumam! Jesteś cudowny, Tarou Yamado! Więc chyba powinnam dać im dotknąć moich cycków? – zaproponowała z szerokim uśmiechem, eksponując swojej pokaźnej wielkości walory.
– Hmm... Nie sądzę, by to był najlepszy pomysł. Ich jest czterech, a ty tylko jedna.
– Och... No tak, ciężko byłoby to wcielić w życie. – Posmutniała, gdy jej pomysł został odrzucony.
Już myślała, że wpadła na najznamienitszy plan, jaki tylko świat widział, i w życiu by się nie spodziewała, że zostanie od razu oddalony.
Widząc jej rozczarowanie, powiedział.
– Wiesz, może uda mi się ten pomysł, na na który wcześniej wpadłem. Daj mi chwilę.
Wszedł do sklepiku, wprawiając w ruch dzwoneczek, który echem rozbrzmiał po całym lokalu.
– D-dzień dobry!
Ekspedient, który dał im karton, stanął dumnie i go przywitał. Ten go zignorował i odszedł na tyły sklepu.
Do kasy przyniósł czegoś duże ilości. Ekspedient się wzdrygnął, ale skasował cały towar bez słowa.
– D-ziękuję, zapraszamy ponownie!
– Nie, to ja dziękuję – rzekł do uprzejmego kasjera, po czym opuścił sklep.
Gdy wyszedł z klimatyzowanego lokalu na upał panujący na zewnątrz, zaniemógł na moment. Czuł, jak z każdą chwilą coraz bardziej dokuczały mu zawroty głowy.
Przystanął na chwilę, a gdy się już uspokoiło, podszedł do dziewczyny.
– Przepraszam, że czekałaś. Byłem z tym trochę zdenerwowany...
– A co kupiłeś?
– Sama zobacz – wręczył jej dwie torby z winylu.
Torby były raczej ciężkie, i wypełnione po brzegi. Gdy je od niego wzięła, natychmiast wyciągnęła z nich zawartość.
– Łoo, co to ma...?! Tarou Yamada, ty zbereźniku!
Znalazła w torbie całą masę magazynów porno.
Licealistki, mężatki, wszyściusieńko od magazynów z modelkami Gravure* po ciężkiego kalibru wydania Kairakuten*, zdobyte w zwykłym sklepiku.
Tandetne porno warte dziesięć tysięcy jenów.
– Wykorzystamy je, by odbić naszą tajną bazę.
– Ochh. A na pewno nam się to uda?
– Oczywiście, że tak! – odparł pewien swego planu. Choć miała ona wątpliwości, on wszystkie je rozwiał.
– Zawsze znajdziesz jakiś sposób! Dobra robota, Tarou Yamada!
– Jeszcze jest jedna rzecz do zrobienia, którą jeszcze dzisiaj się zajmiemy. A jutro wprowadzimy plan w życie.
– Świetnie! To zaczynajmy!
Zatem wyszli ze sklepu, dzierżąc w torbach multum pornosów.
* * *
– No, tamci to byli szkodniki. Powiedzieliśmy im, że się tutaj budujemy! Że też mieli czelność się nam sprzeciwić!
– No, wyglądali na liceum czy coś, ale w ogóle się nie stawiali. Co za lamerzy!
– Ikkun jest za zajebisty, by przegrać z licealistami!
– To nawet nie było takie trudne. Tamci to byli słabiaki!
Następnego dnia po południu, czterech chłopców w wieku gimnazjalnym pojawiło się w parku niedaleko zagajnika. Po rozprawieniu się z licealistami zachwycali się własną potęgą.
– Dobra, to zabierzmy się za naszą bazę.
Nonszalanckim krokiem wmaszerowali do zagajnika. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło od wczoraj, a jedynie ich głosy niosły się pośród drzew.
Lecz gdy zbliżyli się do zrównanych z ziemią poprzedniego dnia tajnych baz, zauważyli pewną osobliwość.
– Co to jest?
– Łał...
Znaleźli magazyny dla dorosłych. Dziesiątki gazet, wszystkie rozrzucone dookoła.
– Ikkun, co mamy z nimi zrobić?
– Ach, ee... no ten... Zostawić je tak, jak są?
Ikkun był zupełnie roztrzęsiony. Był nieuświadomiony niczym uczeń z podstawówki.
Spędzając wolny czas w podstawówce i gimnazjum jedynie na zajęcia z karate, Ikkun nie wyrobił odporności nawet na zwyczajną wzmiankę o tego typu rzeczach.
On, jako gimnazjalista, wciąż gadał o tajnych bazach. Samo to powinno już dać do namysłu.
Gdy chłopcy wrócili do pracy nad ich własną bazą, wciąż zerkali ukradkiem w stronę świerszczyków.
Na pierwszy rzut oka było widać, że cieszył ich oczy widok magazynów, na których stronach swe wdzięki prezentowały nagie panie.
Nawet po rozpoczęciu budowy, pomiędzy chłopcami panowała niezręczna atmosfera.
Podenerwowani i niezbyt udolnie, razem budowali bazę. Nie mogąc jednak się skupić, uczynili niewiele postępów.
– Ej, Ikkun. A nie możemy... tego trochę posprzątać? – zapytał się jeden z chłopców.
Starali się z tym ukrywać, ale wizja przeglądania erotyków tak ich kusiła, że stało się niemal nie do odparcia.
– J-jasne. Tak, one tylko nam przeszkadzają. Pozbierajcie je.
Cała czwórka wspólnie zabrała się za porno. Ich oczy spoczęły na okładkach z urzekającymi gołymi paniami.
Twarz Ikkuna spłonęła ze wstydu i po chwili odwrócił wzrok.
– Łaa! Super!
– Spójrz tylko na to! Chłopiee!
– Ooo, niezłe...
Szybko zapominając o świętym obowiązku pozbierania magazynów, zaczęli pożerać wzrokiem okładki gazetek. Dźwięk wciąganej śliny rozchodził się po zagajniku.
Nie mogąc się dłużej powstrzymać, jeden z chłopców wziął gazetkę i zaczął kartkować magazyn. Za jego przykładem reszta chłopców zaczęło również przeglądać gazetki.
– Ta jest niesamowita!
– A ta jaka gorąca!!
– ...
Pośród kolegów pochłoniętych lekturą, Ikkun lękliwie sięgnął po jeden z magazynów.
Zaczął przewracać kartki gazetki podpisanej jako "Kairakuten", gdy nagle odezwał się dźwięk migawki aparatu.
– Hm, co tam porabiacie?
W krzakach chowało się ich dwoje, z kamerą cyfrową i smartfonem w rękach. On z uśmiechem na twarzy podszedł do chłopców.
– Nic.. Co? O co wam chodzi? – krzyknął Ikkun, w pośpiechu rzucając na bok gazetkę.
– Hmm, jakby to wam powiedzieć? Uczycie się w szkole Yamanoura, nie?
– Ha? Skąd to wiesz?
Zaskoczył chłopców, którzy zaraz spojrzeli się po sobie. On natomiast dalej kontynuował z chłodnym spojrzeniem.
– Wystarczy spojrzeć na wasze mundurki. W okolicy są tylko trzy gimnazja, a każde z nich wymaga innego stroju. Nie wiem, czy wy tutaj przychodziliście od razu ze spotkań w klubach, ale wypadałoby się wcześniej przebrać.
– Ale po co...
– Hola hola! Ani kroku dalej. Już rozesłałem zdjęcia do swoich kolegów. Co by ludzie w szkole powiedzieli, gdy się dowiedzą, że czytaliście pornosy? Dziewczyny nie cierpią takich zboczeńców.
Tak naprawdę, to on miał tylko kilku kolegów, z których żadnego nie obchodziły takie bzdury, ale chłopcy o tym nie wiedzieli. Ich czerwone twarze szybko pobladły.
– A-ale my tylko sprzątaliśmy gazety, które przypadkiem znaleźliśmy...
– I myślicie, że ktoś w to uwierzy? Te aparaty w dzisiejszych czasach są niesamowite. Od waszych nabiegłych krwią oczu po rozmiar kolekcji, którą starannie przeglądacie... Wszystko pięknie uwiecznione na zdjęciach.
Machnął swoją nowiutką kamerą jak gdyby nic. Chłopcy zgodnie milczeli. Niejeden był bliski płaczu.
Roześmiał się z zadowoleniem i powoli do nich podszedł. Stanął przed nimi, a Ikkuna obdarzył szerokim uśmiechem.
Dla Ikkuna był to najbardziej przerażający widok w życiu.
– Och, nie ma o co się martwić. Aż takimi potworami nie jesteśmy. Jeśli zachowacie się jak na ludzi przystało, to nie będzie żadnej potrzeby podejmowania tak drastycznych środków. – powiedział uprzejmie do wystraszonych chłopców.
Ikkun się wzdrygnął gwałtownie i opuścił głowę.
– ...praszam...
– Hm? Chyba niedosłyszałem. – zełgał. Łzy wielkie niczym grochy zbierały się w oczach Ikkuna.
– Przepraszamy! Przepraszamy za zniszczenie waszej tajnej bazy! – wyszlochał. Pozostali chłopcy po kolei również przepraszali za swe złe uczynki.
– Dobrze poszło! – chłopak ukradkiem pokazał dziewczynie gest zwycięstwa.
– To było super, Tarou Yamado! – wyszeptała mu do ucha.
– I pamiętajcie, by nie wkurzać swym zachowaniem innych ludzi! – zagadnęła wesoło do chłopców, którzy nie przestawali pociągać nosem. Być może z powodu nagle okazanej dobroci, chłopcy wybuchnęli płaczem.
Podeszła do rozpłakanej grupy i poklepała każdego po głowie.
– Czasem się w życiu zdarza. Wszystko będzie dobrze.
– Szzz... Ja przepraszam...
– Nie szkodzi. Nie martw się! Zapomnijmy o wszystkim i razem zbudujmy tajną bazę. Będzie mnóstwo zabawy!
Uśmiechy powróciły na twarze chłopców. Wciąż mieli ochotę stworzyć tajną kryjówkę.
Po chwili z zachwytem zaczęli opiewać ich nowo uznaną miłosierną boginię, co odpuściła ich grzechy i w swej łasce pozwoliła im wspólnie z nią budować bazę – Tak, prze pani! Zrozumiano!
– Dobra, to najpierw potrzebujemy mnóstwo kartonu, który można wziąć stamtąd. Tylko migiem!
– Jasne! Chodźmy!
Wskazała palcem drogę do dzielnicy handlowej, a chłopcy pomknęli w wyznaczonym kierunku. Gdy zniknęli, on rzekł – Zła z ciebie kobieta.
– Haha! Z ich pomocą powinniśmy stworzyć wspaniałą bazę. Czyż nie jestem inteligentna?
– Tak. O wiele lepszy pomysł niż rozgonić dzieciaki na cztery wiatry.
– Heheh! Oczywiście! – poufale klepnęła go po plecach.
Gdy chłopcy wrócili, razem zaczęli budować bazę.
Wraz ze zmianą lidera, tym razem konstrukcja przebiegała o wiele spokojniej.
– Tu zostaw kwiatek! A tam połóżcie razem dyktę!
– Tak, prze pani! Zrozumiano!
Pogoniła chłopców do roboty przy jej własnej kryjówce. Słuchali jej rozkazów bez żadnego "ale".
Nie widzieli niczego złego w odrobinie wysiłku, jeśli chodziło o zaprzyjaźnienie się z uroczą, starszą od nich kobietą.
– Ochh, to dopiero dobra robota! Wspaniale, wspaniale!
Za każdym razem, gdy chłopcy wykonali zadanie, wynagradzała po kolei klepaniem po głowie. Byli rozanieleni niczym wierne szczeniaczki i oczywiście dumni. Zostali całkowicie jej sługami.
Tymczasem on pracował w ciszy nad odbudowaniem swej własnej tajnej bazy.
Czasem jej pomógł z tym czy owym przy jej bazie, lecz w ciągu paru godzin doszedł do stanu, w którym zostawił wcześniej bazę.
Zachwyceni wizją budowania własnych baz, wszyscy pracowali bez wytchnienia aż do zachodu słońca. Pod koniec dnia ukończyli budowę.
– Udało nam się! Hura! – krzyknęła, patrząc na swoją bazę. Skakała, dając upust swej radości. I wtedy on spojrzał na swoją własną budowlę, wycierając swój pot.
– Dobrze się spisaliście! Jestem z was wszystkich dumna!
– To dla nas błahostka! I dobrze się też bawiliśmy! – powiedzieli jej szczerze. Uśmiechali się z dziecięcą niewinnością.
– Już późno, powinniśmy iść do domu.
– A tak. Dziś to się napracowaliśmy!
– Em... A możemy przychodzić do waszej bazy?
– Oczywiście! Kiedy tylko chcecie! – się zaśmiała. Chłopcy nieśmiało kiwnęli głowami. Tak, już z nich zrobiła swoich niewolników.
– Mamy też hentaie, więc jak chcecie, możecie przyjść i je sobie poczytać!
Nagle, chłopcy zrobili dziwne miny i zaraz uciekli.
– I tak całą przyjacielską atmosferę diabli wzięli, Hanako Yamada.
– To się nazywa popularność w akcji, Tarou Yamado.
Niezbyt to rozumiał, ale miał zbyt duży ubaw, by się tym przejmować.
Gdy chłopcy odeszli, na dworze zrobiło się już bardzo ciemno. Księżyc samotnie oświetlał okolicę, bez pomocy sztucznych świateł. W zagajniku panowała względna cisza, którą zakłócało jedynie brzęczenie owadów.
– Chyba powinniśmy już iść do domu – powiedział, a ona odparła podobnie.
– Hmm... Skoro już tu jesteśmy, to czemu by nie powylegiwać się w naszych bazach? Mój chłopak i tak nie przyjdzie dzisiaj do domu.
– Jasne. Powylegajmy się.
– Tak, to szybko!
I tak oto rozłożyli się w zbudowanej przez nią różowej tajnej bazie.
Gdy spoglądali w górę przez dach bazy, gwiazdy błyszczały na bezchmurnym niebie. Były tak jasne, że aż przymknął oczy.
Ach, jak pięknie. Gdyby tylko mogło trwać dłużej.
Nagle naszła go myśl.
Chorował na śmiertelną chorobę. Niedługo nie będzie mógł drażnić się z chłopcami ani z nią porozmawiać.
Do dopiero co zbudowanej bazy wróciłby może tylko parę razy, nim to wszystko się skończy.
Po raz pierwszy w życiu pomyślał "Ja nie chcę jeszcze umierać".
– Jest takie piękne – powiedziała, leżąc obok niego. Księżyc swym blaskiem oświetlał ich oboje.
– Nigdy nie widziałem takiego nieba od wieków.
– Hahh... jest wspaniałe.
Wpatrywał się w przez chwilę w roztaczający się przed nim widok.
Oboje byli otuleni przyjemną ciszą w pogrążonej w mroku tajnej bazie.
– Coś się robię śpiący... – rzekł, wycierając swe oczy. Już była 11 w nocy.
– Serio? Jeszcze nie zasypiaj!
– Za bardzo jestem zmęczony. Pośpię sobie do jutra.
– Ooch... No dobra, na to rady nie ma. To jutro wprowadzimy parę modyfikacji. Połączymy ze sobą nasze bazy, Tarou Yamado! – odparła z niepohamowaną ekscytacją.
Zaśmiał się cicho – Dobra. Damy z siebie wszystko!
– O tak, i to jak!
– To do zobaczenia nazajutrz. Dobranoc.
A wtedy, zakręciło mu się przed oczami. Z bólem jakby rozdzierającym jego głowę, jego wzrok stopniowo zasnuwał się mgłą.
Na niebie nie wisiał jeden księżyc, a niezliczone białe koła mknęły po niebie jak spadające gwiazdy.
Czuł, jak coś wysysa z niego całą energię.
– Chciałbym dotrwać do jutra.
Szepnął, i odpłynął w nieświadomość.
* * *
Obudziło go ciepło wydobywające się z wnętrza jego dłoni.
Powitało go nie niebo rozpostarte nad tajną bazą, a biały sufit, który już wcześniej widział.
Zaskoczony, rozejrzał się wokół. Leżał w białym łóżku, z kilkoma igłami wbitymi w jego ramię, przyłączonymi do kroplówki. Wszystkie mięśnie go bolały.
Obok niego siedziała dziewczyna trzymająca ze zmartwieniem jego dłoń. Chyba zdawał się wiedzieć, kim była.
– Ł-łaa! Obudziłeś się! S-siooostro! – zawołała wystraszona.
Wyglądało na to, że wylądował w szpitalu. Usłyszał pospieszne kroki dobiegające z korytarza, i po chwili w drzwiach pojawiła się pielęgniarka, koło trzydziestki, której wcześniej nie widział.
– Dobrze się czujesz? – zapytała kobieta, dotykając jego policzka. Nie miał pojęcia, co się w ogóle wydarzyło, lecz odpowiedział "Dobrze się czuję".
– Nie powiedziałeś matce o swojej chorobie, prawda? – rzekła pielęgniarka z westchnięciem.
Tak podpowiadał zdrowy rozsądek. Wykazał się brakiem odpowiedzialności tym, że on, uczeń szkoły średniej, nie powiedział matce o swej śmiertelnej chorobie.
– Nie. A poza tym, to jak tu trafiłem?
– I jeszcze mi z tym "a poza tym"... – pielęgniarka westchnęła głośno. Była zszokowana jego zachowaniem.
– Podobno byłeś niedaleko parku, wykasłując z siebie duże ilości krwi. Gdyby dziewczyna nie zadzwoniła po karetkę, nie byłoby cię teraz z nami.
– Ach, tak...
Tamtego dnia, w tej samej chwili, gdy tracił przytomność, wykaszlał z siebie mnóstwo krwi. To ją nieco wystraszyło.
Zadzwoniła po karetkę z drżącymi dłońmi i pobiegła do parku z nim na plecach. Przy każdym oddechu, na który się wysilił na jej plecach, ledwo powstrzymywała się od płaczu.
Poddała się będąc już w parku, a jego usta były czerwone od wychrypianej krwi. Jej plecy były całe zakrwawione, ale nie dbała o to.
W oczekiwaniu na przyjazd, dziewczyna przez cały czas gładziła po plecach powtarzając "Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze..."
Niedługo później karetka przyjechała do parku. Zabrali go do pojazdu i pojechali do szpitala.
– Powinieneś naprawdę jej podziękować. Zadzwonię zaraz do twojej mamy.
– Tak. Oczywiście.
Pielęgniarka wyszła znów na korytarz. Ze wzrokiem w niej utkwionym zastanawiał się "Ciekawe, czy będzie zła."
Gdy pielęgniarka znikła w drzwiach, dziewczyna rzekła "Wystraszyłeś mnie..." z westchnieniem ulgi, kładąc rękę na piersi.
– Przepraszam, że cię zmartwiłem. Dzięki.
– Nie szkodzi. Cieszę się, że już jest ci lepiej.
– Hanako Yamada, zawdzięczam ci życie. Będę dziękować ci za ten czyn aż do dnia mojej śmierci.
– Tarou Yamado, czy ty umrzesz? – zapytała się poważnie. Cisza zapadła w pustej szpitalnej sali.
– Hm. Wiesz, każdy kiedyś w końcu umrze.
– Nie o to mi chodziło! – doprecyzowała ze złością. On jej nie odpowiedział.
Spojrzała prosto w jego oczy, a ten mimo woli odwrócił wzrok.
– Hej, a przyjdziesz jutro popracować nad naszą tajną bazą?
– Hm. Jutro byłoby ciężko.
– No tak... – zazwyczaj niemądra dziewczyna zwiesiła swą głowę, podobnie jak to uczyniła na spotkaniu klasowym.
W odpowiedzi, powiedział najbardziej beztroskim głosem, na jaki mógł się wysilić.
– Jutro jeszcze nie, ale popracujemy razem nad bazami, jak tylko mi się poprawi.
– Ale ty masz śmiertelną chorobę, prawda, Tarou Yamado? Umrzesz.
– Wcale nie. Jestem pełen energii, nie widzisz?
Na te słowa wstał z łóżka. Było to kompletne kłamstwo, czuł, jak jego ciało rozdzierało się w pół.
Mimo to, zmusił je do posłuszeństwa, podskakując wokół łóżka.
– Uwierz mi. Nie, żebym nigdy nie skłamał.
– Dobrze, wierzę ci. Ale ty opowiadasz kłamstwa przez cały czas, Tarou Yamado. Nawet nie znam twojego prawdziwego imienia.
– Dobra, to wyjawię ci następnym razem, jak będziemy pracować nad naszą tajną bazą.
– Ooch! Dobra, a ja wtedy wyjawię ci swoje!
– Okej. Ale ja już znam twoje prawdziwe imię, Hanako Yamada.
– Że co?! Ale skąd?! To nie fair!
– To twoja wina, że zapomniałaś o moim, nawet gdy chodziliśmy do tego samego gimnazjum, Hanako Yamada.
– No weź... – odparła obrażona, lecz uśmiechając się po raz pierwszy dzisiejszego dnia. Sam też się szczerze zaśmiał.
Znów usłyszeli kroki na korytarzu.
– Pewnie twoja mama niedługo tu będzie.
– Pewnie tak.
– To wtedy powinnam już się zbierać.
– Racja. Dzięki chociaż za tyle.
– Żaden problem! Każdego dnia będę się modlić o wyzdrowienie Tarou Yamady, więc masz mi tu wyzdrowieć!
– Szybko dojdę do siebie. Broń naszej bazy aż do mojego powrotu.
– Okej! Tylko masz przyjść! To obietnica!
– Obiecuję. A jeśli ją złamię, to zrobię cokolwiek zechcesz.
– Och! Dobra, a jak jej dotrzymasz, to ja zrobię cokolwiek zechcesz!
– Naprawdę? To mi się podoba!
– Ahaha. Zostaw to mnie! Dobra, to do zobaczenia!
– Ta. Do zobaczenia.
Obiecał jej przyszłość, która niekoniecznie nadejdzie, a ona wyszła machając mu na pożegnanie.
– Ach, ja chcę żyć... Cholera.
Wymruczał po jej wyjściu.
Usłyszał, jak ktoś przywitał się z jego mamą na korytarzu. Gdy przestali rozmawiać, pielęgniarka natychmiast poprowadziła ją ku jego sali.
Przysłuchując się pospiesznym krokom, swój wzrok skierował na sufit. Było znacznie mniejsze od nieba, które podziwiał tamtej nocy.
Zamknął oczy, powracając wspomnieniami do tamtych chwil.
Skrząca się sceneria, tak sama żywa jak wtedy, pojawiła się w jego myślach.
Otworzył oczy, i powiedział ostatnie małe życzenie.
– Mam nadzieję, że dożyję, by zobaczyć jutro.
Specjalnie nie wierzył w Boga, ale po raz pierwszy w życiu, skierował życzenie do kogoś, kto nie był nim samym.
* * *
Powiedziano mu, że zapadł na nieuleczalną chorobę.
Nigdy jakoś nie potrafił bardziej się zżyć z klasą.
Jego życie w liceum było beznadziejne, spędzone bez wielu przyjaciół.
Upatrzony przez klasowego gospodarza, często się nad nim znęcano.
Jego perspektywy na lepsze zmiany zdawały się kruszyć. Z trudem widział własną przyszłość.
A pierwsze, co pojawiło mu się w głowie, to myśl "Do dupy z takim życiem".
Ale modlił się o to, by mógł dalej wieść tutaj życie.
Chciał żyć pełnią życia na tym pięknym świecie.
Ona za to potrafiła mówić do betonu.
Jej starsza siostra, która wyjechała na studia, nie wiedziała i Tsubasa-kun, któremu dziewczyny zawsze przynosiły szampana Dom Pérignon, pewnie również nie wiedział.
Ani jej matka, ani nauczyciel tańca hula, z którym to zdradzała męża, nie wiedzieli, ani jej ojciec, który rozpłynął się pewnego dnia, również nie wiedział.
Nie wiedziały dzieci głodujące w Afryce, ani dzieci jej i Tsubasy-kuna, które jeszcze nie zaczerpnęły ani razu powietrza.
Tylko on wiedział.
Dlatego modliła się najmocniej jak mogła o to, by ktoś mógł żyć szczęśliwie na tym pięknym świecie.
| Masterpost tomiku | Paraporopurun Peroporoparapon >>
czwarty zapolowy – w baseballu na boisku jest najwyżej trzech zapolowych - grających na zapolu, najbardziej oddalonej od bazy domowej części boiska - którzy łapią zbłąkane piłki Więc jeśli był rzeczywiście czwarty zapolowy, to spędzał mecze tylko na ławce rezerwowych więc nie był szczególnie znany i popularny.
centrum baseballa (ang. batting center) – miejsce kryte, gdzie można ćwiczyć odbijanie i łapanie piłek baseballowych.
lalka dogu – figurka z wypalanej gliny z okresu sprzed narodzenia Chrystusa, o mocno zarysowanych organach kobiecych. Prawdopodobnie posądzano je o magiczne właściwości.
Gravure idol – modelki o ponętnych kształtach pojawiające się na stronach magazynów, których grupą docelową są mężczyźni. Często są fotografowane w śmiałych pozach ubrane w bieliznę czy bikini.
Kairakuten (COMIC快楽天) – wydawany od 1995 roku miesięcznik z hentaiami (mangami porno).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz wyraża więcej niż 1000 wyświetleń - napisz coś!