17.05.2014

[Kagerou Daze V -deceiving-] Yobanashi Deceive 1

Trzeci rozdział piątego tomu.

Angielskie tłumaczenie(z chińskiego) - millie [x]
Wykorzystałam też część niepełnego tłumaczenia z japońskiego: fuyuyuu [x]


- ...Tak jak myślałem, nadal strasznie boli.
Mogłem tylko kulić się z bólu.
Dotknąłem ręką źródła cierpień - prawego policzka - a wtedy ból rozszedł się jak ogień, od zimnych palców do wnętrza mózgu.
Pobito mnie około 11:00.
Choć minęło już parę godzin, ból zdawał się szybko mnie nie opuścić. Prawy policzek robił się coraz gorętszy, aż zaczął piec.
- Taa, to naprawdę przeszkadza.
Przypomniałem sobie o kostkach lodu, które leżały w lodówce od czasu, kiedy Matka kupiła ciasto.
Dzięki nim powinienem powstrzymać pieczenie.
Gdyby została po tym blizna, miałbym nie lada kłopoty.
Kiedyś sąsiadki ciągle się mnie pytały "Co ci się stało?", "Kto cię uderzył?". To było najgorsze.
Gdyby, tak jak za ostatnim razem, dziwny pan przyszedłby do drzwi, naprawdę bym tego nie zniósł.
Poważnie, dlaczego on musi wsadzać nos w nieswoje sprawy, skoro o wiele lepiej byłoby mi bez niczyjej pomocy?
Te otarcia to nic w porównaniu z tym problemem.
Bólem nie należy się zamartwiać.
By podnieść się na duchu, lekko westchnąłem i rozłożyłem się na ławce.
Po południu, gdy skwar kojarzący się z wnętrzem maszynerii stawał się już znośny, jakoś skończyło się na tym, że bez celu wałęsałem po parku.
Choć na błękitnym niebie nie było żadnych oznak nadchodzącego wieczoru, słońce zaczęło kryć się za chmurami, i niebo stało się bardziej ponure.
Jeszcze godzinę temu dzieci bawiły się na zjeżdżalni i kopały dołki, nadal widoczne.
Teraz nie było żywej duszy w okolicy, nie licząc dziewczyny huśtającej się na drążkach.
Dziwne.
Mimowolnie spojrzałem w stronę stojącego w parku zegara - jego wskazówka pokazywała godzinę 17:00 - i jak na zawołanie, rozbrzmiała melodia obwieszczająca godzinę.
Prawdopodobnie dzieci które zniknęły, działały zgodnie z "zasadami" kogoś kogo nawet nie znają.
Dorośli są nieufni wobec dzieci łamiących te zasady. Wobec tego najlepszym pomysłem staje się powrót do domu trzymając za rękę rodzica.
Świat, w którym żyjemy, w końcu jest określony przez idee zwane przez dorosłych "zasadami".
Otwarty bunt przeciwko tym zasadom przynosi jedynie klęskę.
Dzięki właśnie naiwnym dzieciakom, które nie potrafią same przetrwać - nawet jeśli rodzice krzyczą niezadowoleni - świat wcale się nie zmieni.
Oczywiście, osoby cieszące się zastanym porządkiem czy żyjące niczym niewyróżniającym się życiem jak naszym również nie wyjawiają chęci zmiany świata.
Nie, nie powinienem tego tak powiedzieć.
Ból mający wczoraj swe źródło w lewym policzku, znajdował się dzisiaj na prawym.
Te małe różnice również można nazwać "zmianą". Są to po prostu błache rzeczy, które nikogo nie interesują.
Myślę, że jestem dziwną osobą. Myślę też, że rozumiem to, czego inni nie pojmują.
Może to dlatego, że nie mam przyjaciół, oraz że zawsze siedzę sam w domu; widziałem też więcej podłości niż inni.
Choć jestem ledwie o krok przed mymi róweśnikami jeśli chodzi o wiedzę, to nie jest w tym nic dziwnego.
Dziś, ja również postąpiłem według "zasad" Matki.
Spędzenie całego dnia w parku, wmieszanie się wśród bawiących sie dzieci, również było częścią jej zaleceń.
Rano, po nastawieniu wody dla Matki wracającej z pracy i przygotowaniu śniadania, zawsze szedłem do parku.
Wówczas, aż do wieczora - gdy matka była w pracy - zabijałem czas na dworze, a jeśli miałem coś kupić, robiłem to, później wracałem do domu, sprzątałem pokój i zasypiałem.
Wykonywanie tych czynności było moim obowiązkiem, jak rówież znaczyły dla mnie wszystko.
Choć moje życie wydawało się proste i nieskomplikowane, to nigdy nie udawało mi się wykonywać obowiązki na tyle dobrze, by nie rozłościć Matki.
Matka była na mnie bardzo zła, ponieważ zapomniałem wczoraj kupić papier, a dziś rozbiłem kubek.
Przy każdym napadzie złości Matka mnie biła - lecz jej ręka na pewno była tak obolała jak ja.
Po uderzeniu, przepraszała mnie ze łzami w oczach; nigdy nie wiedziałem, co wtedy robić.
Ale im bardziej się starałem, tym więcej błędów popełniałem.
Nawet jak próbowałem czymś uszczęśliwić Matkę, zawsze kończyło się to źle; dziwne.
Jak już tak wspominam, to pewnego razu, gdy pilot przestał działać, Matka oburzona nazwała go "bezużytecznym" i wyrzuciła go do śmieci.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałem -  ci, którzy nie postępują według zasad, z których nie ma pożytku, są nazywane "bezużytecznymi".
Pomyślałem więc, że "bezużyteczny" i "ja" są do siebie bardzo podobne.
Zawsze denerwując matkę, zmęczoną pracą, by złościła się bez powodu, sprawiając jej tylko ból i przykrość, jest jakaś różnica pomiędzy mną a "bezużytecznym"?
Podobnie jak rzeczy "bezużyteczne", ja również zostanę zastąpiony jeśli się nie poprawię.
Nie rozumiem.
Dlaczego tylko ja codziennie smucę Matkę?
Dlaczego "ja" się w ogóle urodziłem, skoro ja tylko krzywdzę Matkę?
I w końcu,  dlaczego matka "mnie" nawet...
Zawsze gdy jestem pogrążony w takich myślach, bolało mnie w piersi.
Chociaż przestałem już płakać z bólu, mimo że wcale tego nie chciałem, łzy same wypływały z oczu, spływając po twarzy.
Nie. Nie mogę płakać. Pomyśl o czymś innym.
Gdyby ktoś mnie zobaczył w takim stanie, nie wiedziałbym co powiedzieć.
Gdyby, jak ostatnim razem, ktoś próbował sprawić problemy Matce, byśmy już nigdy nie byli razem...
To byłoby straszne. Nie zniósłbym tego. Nie wyobrażam sobie świata bez Matki.
Jeszcze jedna godzina.
Jedna godzina została, nim Matka obudzi się by iść do pracy, więc pomyślałem, że to dobry pomysł tu jeszcze pozostać.
Potem kupię nowy kubek na miejsce rozbitego, wrócę do domu i tam zostanę.
Dopóki postępuję według tych "zasad", Matka mnie dziś nie skrzywdzi.
To oznacza, że jutro na pewno...
..Na pewno co?
Gdy to pytanie pojawiło mi się w głowie, usłyszłem krótki dźwięk 'geh', i obróciłem się.
Zaskoczony, spojrzałem przed siebie i zauważyłem dziewczynę od drążków leżącą teraz płasko na ziemi.
Przyglądałem się jej przerażony, gdyż nie podjęła wysiłku by wstać - rozłożonymi ramionami patrzyła się w niebo.
Co ona właściwie wcześniej robiła, że teraz tak leżała?
Nawet ktoś pokręcony jak ja nie byłby na tyle głupi by pomyśleć o takim pytaniu.
- Ej, ty!
Na te słowa rzucone bez namysłu nie otrzymałem odpowiedzi, słyszałem tylko echo własnego głosu błąkające się po parku.
Złowroga cisza wywołała we mnie gęsią skórkę.
- J-jest źle...!
Nie mogłem zrobić nic, jak tylko tam stać, i ze wszystkich sił starałem postąpić krok naprzód.
W tym nagłym "wypadku", mój zawodny mózg - jak to zazwyczaj bywa - przestał funkcjonować.
"Najgorsza sytuacja", o jakiej słyszałem tyle razy w telewizji i radiu - zalały mnie z siłą oceanu.
Czyżby to było właśnie to: tragedia schowana pod niebieską płachtą po drugiej stronie ekranu*?
A zatem co teraz dokładnie się stało?
Drążki, na których bawiła się dziewczyna, nie były zbyt wysoko nad ziemią, ale o wiele ważniejszą informacją był sposób, w jaki spadła.
Na tym świecie można poważnie się zranić spadając po prostu z krzesła.
Nawet jeśli ten przyrząd służył do ćwiczeń, to jeśli uderzy się we wrażliwą część ciała, mogą powstać ciężkie rany.
- Dlaczego to zawsze spotyka mnie...
Rozejrzałem się po okolicy, lecz w polu widzenia nie było żadnych dorosłych.
Byłem tak przerażony niespodziewaną odpowiedzialnością, że serce jakby miało zaraz wyrwać się z piersi.
Ale nie mam teraz czasu, nie mogę się bać.
Dalej wpatrywałem się w miejsce, gdzie leżała dziewczyna - na piachu, który był przekopany przez dzieci.
Proszę, oby nic poważnego ci się nie stało.
Modląc się tak, zebrałem w sobie wszystkie siły by postawić jeden krok. A w tej chwili...
Dziewczyna już stała na nogach.
Włosy siegające ramion były w tym samym odcieniu co czarne oczy; dziewczyna patrzyła na mnie pustym spojrzeniem.
Co za ulga. Widocznie nie miała zagrażających życiu obrażeń. Nie było krwi, jej skóra też wydawała się w porządku.
Z takiej odległości zauważyłem, że ma ona regularne rysy twarzy. Pewnego dnia, jakiś chłopak zakocha się w niej od pierwszego spojrzenia i razem stworzą szczęśliwą rodzinę.
Jak to dobrze, że nie zostaną po tym żadne blizny...
Wraz z odgłosem kliknięcia, moja prawa kostka została jakby porażona prądem.
Oczywiście, miałem tylko tyle lat ile się da policzyć na palcach obu dłoni, i nigdy wcześniej mnie nie kopnął prąd, ale można też inaczej określić to odczucie - w ciągu jednej sekundy, ból przeszedł od stopy do mej głowy.
Aa, no tak.
Jakieś 0:000 sekund temu, całą energię wykorzystałem na zrobienie kroku.
Tak bardzo obawiałem się o życie dziewczyny, że stopę postawiłem o wiele dalej niż powinienem.
Górna połowa ciała pędziła z taką szybkością,za którą nie nadążały moje nogi.
Nietrudno przewidzieć co się stało dalej.
A ty, dziewczyno, proszę, nie patrz na mnie.
- GAHHHHHHHHH!
Krzyknąłem żałośnie, jakbym specjalnie wydobył z siebie ten nędzny głos, spadłem też na ziemi w dziwnej pozycji - jakbym wszystko to wcześniej przećwiczyłem.
Gdyby coś takiego pojawiło sie w kabarecie, wszyscy siedzący przed telewizorami wybuchnęliby śmiechem.
Powinienem jednak podziękować tym widzom, którzy z grzeczności udają, że ich to bawi.
Podczas komicznego przedstawienia w pustym parku padłem na kolana, i straciłem szansę podniesienia się na nogi.
Kostka i ciało promieniowało bólem, ale nie o tym chciałem wspomnieć.
A o fakcie, dzięki któremu ludzie potrafią zapomnieć o bólu, o okropnym uczuciu zwanym "zażenowaniem".
Wystarczy pomyśleć. Jakaś osoba biega w twoim kierunku, by zaraz z wdziękiem wywalić się na ziemi, wydając bliżej nieokreślony pisk - co byś o niej pomyślał?
...nie nie nie, to koniec. To straszne.
Ach, gdybym tylko nie robił głupot bez zastanowienia.
Co  mam robić? W takiej sytuacji najlepiej byłoby szybko wstać i zwiać.
Nie, plan odpada. Z tą kostką szybko bym nie pobiegł.
Z pewnością kuśtykałbym tak topornie, że niektórym włosy stanęłyby na głowie. Nie chciałbym zostawiawiać dziewczynki z traumą do końca życia.
Ponieważ zaszło to już za daleko, postanowiłem leżeć spokojnie, w bezruchu, w przejmującej ciszy.
Tak szczerze, to nie chciałbym być zapamiętany przez dziewczynkę jako "tajemniczy smutny chłopiec, który się poślizgnął", ale co się stało to się nie odstanie, nie wyjdę już z tego z twarzą.
I tak to zrobię - gdyby tylko czas płynął szybciej.
- Hej, wszystko w porządku?
Nie, nic nie jest w porządku.
Byłem cały obolały, zażenowany, niby jak...
- Że co?!
Podniosłem głowę, zauważając dziewczynę tuż przede mną, z dłonią wyciągniętą by mnie obudzić.
Para wielkich oczu nie była bez życia jak wcześniej, a sądząc po jej minie, nie sprawiała wrażenia by zadzwoniła na policję.
- Nieee! Wszystko w porządku! Potknąłem się i upadłem, to tyle.. a-ahaha...
Podparłem się rękoma w panice i szybko zmusiłem się do uśmiechu.
Dobre to, że dziewczyna mnie nie znienawidziła, ale prawda jest taka, że upadłem tuż przed nią.
Choć jej ręka była wyciągnięta w moją stronę, byłem zbyt zawstydzony by móc przyjąć jej pomoc.
Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, zaciekawiona mym rażącym zachowaniem.
- Ale dla mnie to wyglądało poważniej niż upadek od podmuchu wiatru. Bardzo bolało?
Niewinne pytanie dziewczyny było paliwem, dzięki któremu ma twarz przybrała odcień mocnej czerwieni.
Ach, masz rację. ,Prawdopodobnie był to jeden z trzech największych upadków jakie uczyniłem w swoim krótkim życiu.
- Ale naprawdę, nic mi nie jest! Ja tam wywalam się przez cały czas. Już się do tego przyzwyczaiłem, naprawdę.
W odpowiedzi na to wierutne kłamstwo, spojrzenie dziewczyny było jeszcze mroczniejsze.
- Przez cały czas? Hm... coś przede mną ukrywasz...
- A-ahaha...
Nie, ciągnięcie tej farsy wpędzi mnie do grobu.
Ten dzieciak naprawdę był uparty.
Jak ona mogła spokojnie leżeć na ziemi, skoro było z niej niezłe ziółko?
Widząc ją taką promienną i żywiołową, nie mogłem jej powiedzieć "A właściwie, to ja upadłem dlatego, że chciałem cię uratować".
Miałem złe przeczucie.
Choć nie szło po mojej myśli, to jeśli podtrzymam rozmowę, to może być jeszcze gorzej, chyba ze się z tego wyplączę.
Jeśli rozejdzie się plotka o "chłopcu z sąsiedztwa, który chciał stworzyć własną technikę ślizgania, a sam się połamał", byłoby źle.
To tylko kwestia czasu. Najlepiej byłoby wycofać się jak najszybciej, nawet jeśli inni uznają mnie za jakiegoś łobuza.
Prawdopodobnie będzie mnie to nękać przez dłuższy czas, ale muszę prędko to zakończyć.
- ...dobra. Poddaję się, powiem ci prawdę. - powidziałem jednym tchem. Dziewczyna, słysząc to, spojrzała na mnie bezmyślnie.
- P-prawdę?
- Tak. Właściwie...
Upewniłem się, że nie widać mojego zażenowania, i wypowiedziałem z uśmiechem kwestię wyciągniętą prosto ze scenariusza.
- Scena, której byłaś świadkiem, były ćwiczeniami sekretnej techniki. No wiesz, jak te w filmach, które... są w stanie powalić wszystkich tych złych jednym ciosem.
Cisza.
Jak w grobie.
W parku było tak nieprzyjemnie, jakby czas się zatrzymał.
Teraz był czas na taktyczny odwrót. By wziąć głęboki oddech i uciec, nim spalę się ze wstydu.
Wrócę do domu, i o wszystkim zapomnę. Wrócę do domu, zjem kolację, pójdę spać, znajdę dziewczynę i zacznę nowe życie.
Gdy myślałem już o tym jak uciec, odpowiedź dziewczyny zaskoczyła mnie.
- W-więc to prawda?! - powiedziała dziewczyna z ciekawością wypisaną na twarzy.
-...ech?
- Ja za-stanawiałam się co to mogło być! J-jesteś niesamowity! Więc to było takie coś...! Skoro to była sekretna technika, to zazwyczaj nie mówisz o tym innym, nie?!
Dziewczyna była jakieś pięć razy bardziej zainteresowana niż wcześniej, a ja mętnie odpowiedziałem w pośpiechu - Eee, tak?! Chyba?!
Co dokładnie ją zaciekawiło?
Myślałem, że zaliczyłem stike-out'a*, lecz okazało się, że zdobyłem home-run*.
Wcale nie zauważając tego, że powoli się cofam, dziewczyna pochyliła się nade mną. Ukradkiem rozejrzała się po otoczeniu, i dalej opowiadała dziwne rzeczy.
- P-powiem ci mój sekret. Ja wcześniej... też to robiłam.
- Ee, Przepraszam. Co masz na myśli?
Gdy to mówiłem, cofnąłem się jeszcze dalej by zachować od niej dystans, dziewczyna znów sprawdziła okolicę i jeszcze bardziej zniżyła głos.
- No wiesz, ćwiczenia. Tajemną technikę.
Dziewczyna mówiła poważnie.
To było jednak bez znaczenia. Ona z pewnością nie powie nic wartego uwagi.
- Hę? Ćwiczenia? ...masz na myśli huśtanie się na drążkach?
Tylko to wpadło mi do głowy.
I widocznie trafiłem w dziesiątkę. Dziewczyna rzekła uradowana - W-więc wiedziałeś o tym!
O co jej chodziło - byłbym zaskoczony, gdyby ktokolwiek nie zauważył jej mizernych akrobacji na drążkach.
I jak to się miało do "sekretnej techniki"?
Nie, czekaj. A może ona...
- Więc uważasz, że huśtanie się na drążku jest jakimś tajnym atakiem...?
- Tak, tata mi tak mówił. Powiedział "Jeśli będziesz mistrzynią w ewolucjach na drążkach, zmieciesz swych wrogów na pył."
Dziewczyna gadała od rzeczy, lecz jej oczy nie zdradzały zwątpienia.
- Teraz byłam tak blisko. Ale zrobiłam już trening w wyobraźni, więc następnym razem na pewno mi się uda.
- Ach, tak...
Aaach, więc to tak się potoczyło.
Udawanie poważnie rannej było częścią treningu w wyobraźni. Już rozumiem.
- ...mogę już iść do domu?
Pewnie nie uratuję swojej sytuacji uśmiechem, kiedy twarz miałem bladą jak ściana.
Cóż, to nie było dziwne.
W ciągu tych paru minut spędzonych z dziewczyną, ile energii już wykorzystałem?
Czułem, jakbym zmarnował zapas na parę miesięcy.
- Ech? Już chcesz wracać do domu?! Kiedy ja mam tobie tyle rzeczy do opowiedzenia...
Proszę oszczędź mnie.
W przeciwieństwie do jej ekscytacji, moje ciało nie zniesie kolejnych rozmów o sekretnych technikach.
- Um, tak. Muszę już iść do domu.
Uśmiechnąłem się, próbując zachować się uprzejmie.
Choć dziewczyna zrobiła niechętnie "mmm...", nie sprawiała wrażenia, by chciała dalej się nade mną znęcać.
Spojrzałem na zegar; była dopiero 17:30.
Zazwyczaj byłoby za wcześnie na powrót do domu, ale dzisiaj miałem jeszcze kupić kubek.
Po wzięciu pod uwagę czasu potrzebnego na wykonanie tego zadania, była to odpowiednia chwila na odejście.
Próbowałem wstać, opierając się na nodze ze zdrową kostką.
Tak, sprawiało to ból, ale byłem w stanie chodzić.
Gdybym nie mógł wstać, nie mogłem sobie nawet wyobrazić co by dziewczyna do mnie powiedziała.
- Więc um, pa, już idę.
Mówiąc to, próbowałem odejść najszybciej jak to możliwe, lecz dalej robiła "mm..." z niezadowoleniem wypisanym na twarzy.
Jednakże jej oczy, które wpatrywały się we mnie, lekko błyszczały od łez.
O Boże, powinienem iść zanim będzie jeszcze gorzej.
Zmuszając się do chichotu, i czując się również winnym, zmierzałem do wyjścia z parku.
- Hej!
Już miałem odejść, lecz dziewczyna za mną się odezwała.
Co znowu?
Odwróciłem głowę na tyle, by móc zobaczyć twarz dziewczyny - na jej wcześniej zafrasowanej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
- Czy chciałbyś porozmawiać ze mną jutro?
Przez jej zachowanie i wypowiedziane słowa spanikowałem.
Czy ja kiedykolwiek miałem z kimś "plany na jutro"?
Wśród wszystkich chwil, które mogę przypomnieć, nie miałem nigdy takiej sytuacji - ani razu.
Czekaj, właśnie pomyślałem "które mogę przypomnieć"? Jestem jeszcze dzieckiem.
Nie żyłem jeszcze na tyle długo by zapomnieć.
- Dobra, to spotkamy się jutro - powiedziałem.
Odwróciłem się i opuściłem park.
Dlaczego specjalnie podałem jej chłodną odpowiedź? Nawet siebie nie rozumiem.
Moja kostka bolała za każdym razem, gdy stawiałem nią krok na betonie, spowodowany dzisiejszymi wydarzeniami, mógł być z jakiegoś powodu określony przez innych jako uroczy.
Aach, obym jutro nie czuł tego bólu. Niezdarnie próbując ukryć swój stan, powoli posuwałem się naprzód.
*
Nim się zorientowałem, niebo było zabarwione lśniącymi kolorami zachodzącego słońca.
Ciągle zmieniałem ramię noszące siatkę, aby nie być narażonym na ukłucia w ramionach oraz na ból nogi podczas chodzenia; jestem w tym niezły, nie?
- Dobrze, że nie wyglądam tak źle.
Po kupieniu odpowiedniego kubka w sklepie niedaleko stacji, wracałem do domu, ciągnąc za sobą bolącą nogę.
Ból w nodze był trochę uciążliwy, ale jeśli w domu usiądę, powinno być dobrze.
Ale dzięki niemu całkiem zapomniałem o prawym policzku.
Z tego powodu, kiedy w sklepie szukałem kubka, ekspedient się mnie zapytał - Co się stało z twoją twarzą? - a ja odpowiedziałem - Naprawdę jestem taki brzydki?
Z pewnością to wina tej dziewczyny.
Jutro, jak się spotkamy, zemszczę się na niej.
Myśląc tak kwaśno, dalej szedłem.
Chodziłem po znajomej ścieżce, skręciłem na znajomym zakręcie, przeszedłem przez znajome skrzyżowanie; miejsce w którym mieszkałem było przed moimi oczami.
Jak zwykle, przekroczyłem drzwi wejściowe, wspiąłem się po żelaznych schodach, i skierowałem się do najdalszego pokoju na drugim piętrze.
Ponieważ budynek nie należał do najczystszych, od kiedy sąsiedzi wyprowadzili się w zeszłym miesiącu, pokoje na drugim piętrze świeciły pustkami.
Mama mówiła o tym "Wspaniale - nie będzie trzeba użerać się z sąsiadami" ale dla mnie, spędzającego noce samotnie, było to nawet straszne.
Specjalnie to ja nie wierzyłem w cokolwiek związanego z okultyzmem.
Ale Matka je uwielbiała - zawsze oglądała programy typu "Wydanie specjalne: Duchy lata", przy których od samego tytułu ciarki przechodziły mi po plecach. Tylko to nie podobało mi się w jej zachowaniu - jedynym moim marzeniem było to, by przestała to robić.
Zwłaszcza odcinki w opuszczonych szpitalach... aaaaach, nie myśl o tym. Pomyśl o czymś miłym, przyjemnym...
- Nie mam wielu przyjemnych rzeczy, o których mógłbym pomyśleć.
Przechodząc obok drzwi do trzech pustych pokoi, dojrzałem drzwi do mojego domu.
Nie wiedziałem, która dokładnie jest godzina, ale sądząc po położeniu słońca, wróciłem do domu tak jak zwykle.
Ale dzisiaj, była to jedyna rzecz nieodbiegająca od codzienności.
- Dziwne, drzwi są otwarte.
Podszedłem do otwartych na oścież drzwi wejściowych mojego domu.
Drzwi nie były pierwszej nowości, więc zamykały się tylko, kiedy zrobi się to odpowiednio; oczywiście Matka o tym wiedziała.
- Może się spieszyła?
Nie myśląc o tym za wiele, położyłem dłoń na klamce.
Nim podniosłem głowę po wkroczeniu do pokoju, myślałem o takiej głupocie jak "Jutro muszę się upewnić że dobrze zamknąłem drzwi". Głupca takiego jak ja nic nie uratuje, nawet lek.
Gdy w końcu podniosłem głowę, ujrzałem dwóch dorosłych w pokoju zalanym światłem o barwie głębokiej pomarańczy.
Jednym z nich była moja matka, ubrana w swój ładny strój do pracy.
Drugiej osoby nigdy wcześniej nie widziałem, dobrze zbudowanego mężczyzny w masce i brudnej koszuli.
- Ech...
Dlaczego Matka nie poszła jeszcze do pracy?
Matka, która odmawiała odwiedzin u siebie, zaprosiła do domu tego pana?
Jeśli tak, to dlaczego Matka - z zakneblowanymi ustami, ze związanymi rękami - leżała we łzach na podłodze?
I dlaczego ten pan trzymał w swyh brudnych łapskach cenną biżuterię Matki?
Odpowiedź była prosta.
Ale nim ją sobie uzmysłowiłem, było już za późno.
Prawa dłoń mężczyzny wystrzeliła, złapała mnie za koszulę i on cisnął mną na środek pokoju.
- Ach!
Nie będąc w stanie poprawnie wylądować, uderzyłem plecami o podłogę.
Wzrok się rozmazał, i czułem jakby tysiące fleszy rozbłysło przed mymi oczami w tym samym czasie.
Nie mogłem złapać tchu.
To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy czułem taki ból.
Moje myśli były w rozsypce - prawą dłonią starałem się podeprzeć, lecz nawet to mi się nie udało.
Leżąc na podłodze, Matka wydała z siebie dźwięk podobny do jęku.
Co się stało? Dlaczego Matka płacze?
Jaki był tego powód...
Pobieżnie rozejrzałem się po pokoju, i wzrok utknął na biżuterii trzymanej w rękach mężczyzny, który zbierał się do wyjścia.
Właśnie.
Miał biżuterię, na którą matka pracowała ciężko każdego dnia.
A on chciał ją zabrać.
Masz rację, Matko. To jest powód do płaczu.
W tej chwili, moje prawe ramię już wydobrzało.
Odepchnąłem się od podłogi, i się podniosłem.
Już stojąc, gniewnie rzuciłem za mężczyzną.
- Oddaj... z powrotem.... to nie jest twoje.
Niestety, najważniejsze było to, że byłem tak wyczerpany, że nie myślałem jasno.
Mężczyzna splunął gniewie, i chwycił mnie mocno za ramię, by znów mnie powalić.
- Ugh...!
Nie mogąc się zaprzeć, wylądowałem na podłodze.
Nie byłem w stanie oddychać, wzrok się rozmazywał, i nie miałem już siły wstać.
Nie mogłem przestać się trząść, a po krótkiej chwili, usłyszałem ostry dźwięk ocierania się metalu o metal.
Chociaż nie mogłem dojrzeć, po krzykach Matki mogłem zgadywać co znaczą te dźwięki.
Moja matka rzadko kiedy gotuje - pewnego razu kupiła profesjonalny zestaw noży kuchennych.
Jak można się było spodziewać, noży nigdy nie używano i leżały bezpiecznie w kuchni. Ten dźwięk mógł najpewniej pochodzić od jednego z wielu noży.
W zasadzie, mężczyzna miał zamiar zabić mnie, zanim spróbuję znowu go zaatakować.
Wystarczyło jedno cięcie, by wysłać mnie do wiecznej ciemności. Proste.
Z twarzą przyciśniętą do podłogi, czułem jak mężczyzna zbliżał się do mnie coraz bardziej i bardziej.
Za parę minut będę już martwy. Mimo tego, nie czułem w ogóle strachu ani nie chciałem się opierać.
Ale nie mogłem tak po prostu leżeć.
Wykorzystując wszystkie siły, nawet jeśli łapałem krótkie oddechy, postanowiłem wstać.
Chociaż tyle już wycierpiałem tego dnia, me ciało już dłużej nie otrzymywało sygnałów o bólu.
W prawej dłoni mężczyzny, tak jak się spodziewałem, znajdował się markowy nieużywany nóż kuchenny.
W owej chwili zaatakowanie mężczyzny gołymi rękami było skazane na porażkę.
Wszystkie me plany, jeśli zawiodą - sprawią mi ból.
Ale mnie to nie obchodzi; nie zawiodę. Potrzebuję tylko trochę czasu by go unieruchomić.
Spojrzałem na Matkę, zalaną łzami, krzyczącą coś niezrozumiałego do mnie.
Przepraszam, Matko. Myślę, że nie odzyskam Matki biżuterii.
Wybacz mi moją głupotę i bezużyteczność.
Nawet jeżeli tylko Matka byłaby w stanie uciec, powstrzymam tego faceta.
Aż do końca łudziłem się nadzieją, że choć jeden raz pomyślisz "Jak to dobrze, że wydałam to dziecko na świat".
Odwróciłem się do mężczyzny, wziąłem głęboki oddech, i pobiegłem w jego stronę...
...a raczej tak początkowo chciałem zrobić.
W ułamku sekundy, mężczyzna znalazł się przy ścianie.
Nóż kuchenny, teraz już używany, był głęboko zanurzony w piersi Matki.
Znaczenie tego co widziałem, było dla mnie niezrozumiałe.
Patrzyłem tylko nieprzytomnie na matkę targaną bólem, w jej oczy, które próbowały mi coś powiedzieć.
Kiedy mężczyzna wyciągnął nóż z ciała Matki, rozpryskając wszystko krwią, przestałem myśleć.
Choć nic nie byłem w stanie usłyszeć, wiem że na pewno krzyknąłem coś głośno.
Ale między rzuceniem się na mężczyznę, dźgnięciem mnie w brzuch, a upadkiem u jego stóp, nie minęło wiele czasu.
Ja, który upadłem tuż obok Matki, czułem się jak oblany zimną wodą. Ogarnęło mnie dziwne uczucie.
Matka, z zakneblowanymi ustami, ze łzami na twarzy, chciała mi coś powiedzieć przed śmiercią. Ale nawet dziś, nie wiem co chciała mi przekazać.
Przede mną była ulica, której nigdy wcześniej nie widziałem.
W polu widzenia nie było nic mi znajomego.
To była 「noc」.
Dzieci takie jak ja... nie, 「dzieci」 takie jak my - nie wiedzą czym jest 「noc」.
Światem dorosłych, oddzielonym od świata oświetlonego jasnością.
Nie mogliśmy do niego wkroczyć; był to świat znany tylko dorosłym.
Był to świat, który zawsze zabierał ze sobą Matkę, mroczny świat.
...Nienawidziłem 「nocy」.
Przy każdym kroku odgłos uderzeń o beton rozchodził się między spowitymi w czerni budynkami, wywołując bardzo nieprzyjemne echo.
Za każdym razem gdy neonowe światła lśniły na skraju pola widzenia, czułem się, jakbym widział coś, czego nie powinienem zobaczyć, i odwracałem wzrok zakłopotany.
Czułem się niedobrze, jakbym miał zaraz zwymiotować.
Nawet jeśli miałem fale nudności, dalej zmierzałem ścieżką prowadzącą donikąd.
"Niedobrze, dlaczego przybyłeś do miejsca takiego jak to?"
Gdzieś niedaleko mnie rozległ sie ledwo słyszalny szept.
"Nadal jesteś dzieckiem, nie? Nie wiesz, czym jest 「noc」".
- Nie rozmawiaj ze mną protekcjonalnie. Nic o mnie nie wiesz.
"Wiem niemal wszystko. Ponieważ jestem dorosłym."
Zaczynałem już nie lubić właściciela głosu, który zdawał się stać w miejscu.
- Nie traktuj mnie jak dziecko.
Gdy to powiedziałem, właściciel szeptu zaczął wydawać dziwne dźwięki.
Brzmiał on jak śmiech, lecz przypominał również syczenie węża.
"Ty wcale nie widzisz. Wystarczy jeden rzut oka by wiedzieć, że idziesz w złym kierunku. Posłuchaj. Krótko mówiąc, nie wiesz co jest najważniejsze."
Syczenie było coraz głośniejsze, a szepty rozlegały się tuż za uszami.
- Najważniejsze?
Jak tylko to powiedziałem, odgłosy kroków znikły, choć wcale się nie zatrzymałem.
Rozejrzałem się zaskoczony - na migoczące neony, ściany budynków, nawet na księżyc na niebie - ale nie było nikogo.
Co się do diabła działo? Krzyknąłem głośno, lecz nie mogłem usłyszeć własnego głosu.
Bezkształtna ciemność, pozbawiona jednego promyka światła. Nawet moje drżące ciało zdawało sie być jego częścią.
"Nadal nie widzisz? To tu ukrywane są 「kłamstwa」."
Szept zdawał się rozlegać w mojej głowie.
"Dorośli chowają swoje 「kłamstwa」 w ciemności. W ten sposób chronią swe własne serca."
Nie rozumiałem nic z tego co mówił. Niedobrze mi, to jest zbyt bolesne. Proszę cię, zostaw mnie.
"Czy już rozumiesz, chłopcze? Tym jest 「noc」. Świat dorosłych, o którym nie miałeś pojęcia.
...Jacy dokładnie są dorośli?
Dlaczego Matka i ten świat...
"Chcesz wiedzieć? Jeśli tak, to zapomnij o swoim nieskalanym sercu."
Zapomnieć o sercu?
"Właśnie. 「Nocą」, w niekończącym się świecie bezkształtnej głuszy i ciemności, nie potrzebujesz go. Jedyne 「kłamstwa」 ci się tu na coś zdadzą.
W końcu, mimo wysiłków, zacząłem tracić przytomność.
Czułem się jakbym zespolił się z ciemnością.
Nim całkiem odpłynąłem, jedno zdanie, ostatnie słowa które słyszałem, wyryło się w mym powoli znikającym sercu.
"Oszukaj wszystko, chłopcze"



Słówko od tłumacza:

...tragedia schowana pod niebieską płachtą po drugiej stronie ekranu?
Angielska tłumaczka nie miała pojęcia co to znaczy, więc przetłumaczyła to w miarę dosłownie i z sensem. Ja myślę, że chodzi tu o ciała przykryte niebieskim albo zielonym materiałem, tak jak pokazują w filmach czy serialach kryminalnych.

Strike-out - w baseballu (popularnym w Japonii o czasów IIWŚ) wyeliminowanie pałkarza po nieudanych jego trzech uderzeniach.

home-run - (ang. bieg do domu - ostatniej bazy) zaliczenie wszystkich czterech baz przez pałkarza dzięki uderzeniu piłki za boisko lub błędom graczy przeciwnej drużyny. Jest to też najbardziej oczekiwana przez widzów wydarzenie na boisku, ponieważ w ten sposób jedna z drużyn(broniąca, z pałkarzem) otrzymuje mnóstwo punktów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz wyraża więcej niż 1000 wyświetleń - napisz coś!