4.10.2015

[Kagerou Daze -in a daze-] Kisaragi Attention

Po niemal pół roku wstawiam wreszcie rozdział z Kagepro LN.

Angielskie tłumaczenie: mekamekaSubs [x]

<< Kagerou Days II | Masterpost noweli | Kagerou Days III >>


Pozostałe częściowe tłumaczenia:
Mekameka Subs (Ame) [część 1][część 2] (Renna) [Momo i jej test] [Momo i jej kariera] [ostatnie 10 stron]
T.Jam (z)[masterpost]
baka-tsuki [chapter (zdjęty)] [masterpost]




– Och, dzień dobry, Momo-chan! Wyglądasz czarująco jak zawsze!
– Dzięki... Ahaha...
Ukłoniłam się i po chwili dalej pobiegłam. To był chyba trzydziesty siódmy raz.
Mogłabym oszczędzić czas i wybrać się zwykłą trasą, z której korzysta większość uczniów, ale teraz biegłam przez wyludnione rankiem ulice dzielnicy handlowej. Sklepy nie były jeszcze otwarte i nie widziałam żadnych klientów – albo powinno tak być, jednakże powoli zaczynało w okolicy tętnić życie.
Przede mną nagle wychodzili ze sklepów różni ludzie, jakby niemal się zmówili, i zaczynali ucinać ze mną pogawędki.
– Och, Momo-chan! Pędzisz do szkoły? Musi ci być ciężko, że masz do niej chodzić nawet w wolne!
– Ee... Tak, chyba... Haha...
Trzydziesty ósmy raz.
Po tym, jak nieporadnie się przywitałam z właścicielem spożywczego, który pojawił się znikąd, zorientowałam się, że ulice już były pełne ludzi.

– ...Ach!
Zacięłam się przez chwilę, ale nie mogłam marnować czasu. Dałam nura pod markizę obok sklepikarza i przy aptece skręciłam w wąską uliczkę.

W biegu sprawdziłam godzinę na zegarku.
I tak miałam dziś dużo szczęścia.
Gdybym dzisiaj miała zły dzień, to już bym wracała do domu.
Możliwe, że nawet przejdę przez szkolną bramę nim zdążą ja zamknąć.

Po chwili przyspieszyłam, skręciłam w prawo i dobiegłam do końca jednej z odnóg skrzyżowania z trzema ulicami. I dopiero wtedy zrozumiałam, jaka ja byłam naiwna.

Przy przystanku autobusowym przede mną stało tyle ludzi, że nawet dwa pojazdy by ich wszystkich nie pomieściły – może dlatego, że któryś się spóźniał. Mężczyzna stojący z tyłu tłumu niedaleko zauważył mnie, a gdy tylko podniósł głos, "oczy" wszystkich z nich jednocześnie spoczęły się na mnie.

——Oj źle. Bardzo źle.
Krzywiąc się na dźwięk uradowanych krzyków, spojrzałam na zegar wiszący nad przystankiem; zbladłam jak tylko przeczytałam godzinę.
W moim zegarku musiała paść bateria, ale naprawdę nie miałam pojęcia, że aż tyle czasu minęło.

'Nieeee...' uleciało z moich ust, lecz znikło ono w głośnym brzęczeniu cykad.

* * *

– Gaaach...! Wiedziałam...

Szkolna brama była już zamknięta tak szczelnie, że nawet myszy nie udałoby się przez nie prześlizgnąć.
No, wiadomo, gdyby jednak dałoby się przejść przez zamkniętą bramę, nie byłoby powodu, żeby w ogóle ją tu stawiać, więc można by powiedzieć, że brama całkiem nieźle spełniała swoją rolę.

14 sierpnia, 9:10.
Starałam się zdążyć na czas, ale wyszło tak, że spóźniłam się na pierwszą godzinę zajęć wyrównawczych.
Nawet jak sobie poradziłam z tłumem przy przystanku żądnym moich autografów, byłam pewna, że i tak się spóźnię. Pobiegłam wtedy najkrótszą trasą, główną ulicą. I to był mój błąd.
Choć oczywiście ludzie potrafili przesadzić, to na ulicach rozbrzmiewała jedna z moich piosenek aż zbyt jadącej romansem. Nawet zawiesili wielki plakat z singla tam, skąd leciała muzyka.
Jakby tego było mało, na wielkim telebimie grał teledysk z piosenką i ze mną w sukience, w której wręcz tonęłam w falbankach. Pod ekranem stał sklep muzyczny sprzedający moją nową płytę i ciągnęła się od niego wielka kolejka ludzi, którzy chcieli kupić Produkt z Limitowanej Edycji (plakat).

– Gdybym tam wtedy nie jechała, kto wie, jak by się to skończyło...
W zaparkowanym tuż przed szkołą samochodzie mojej menedżerki z klimatyzacją czułam się jak w niebie.
Na miejscu kierowcy, oparłszy się o kierownicę, krótko obcięta kobieta wymamrotała swe słowa. Sprawiała wrażenie, jakby wracała ze swej pracy do domu, choć dopiero był jeszcze poranek.
– J-ja p-przepraszam... ale... no, dzisiaj to tak samo z siebie... autobus się spóźnił, i oni...
Próbowałam się wytłumaczyć gestykulując rękoma, ale przestałam słysząc jej westchnienie.
– Cóż, to nie tak, że ciebie nie rozumiem... Wiem, że nie lubisz odstawać od wszystkich i podwożenia samochodem.
– Eee... Tak...
– Szanuję twoje zdanie na tyle, na ile to możliwe, ale teraz... myślę, że musimy porozmawiać o tym prędzej czy później...
Zaczęła mówić przepraszającym tonem, i przez to poczułam się, jakbym była wszystkiemu winna.

Po kilku sekundach ciszy mój wzrok spoczął na zegarze, który przypomniał mi o nadchodzącej przerwie.

– ...Ach! Muszę już iść..! Yyy, zadzwonię wtedy później! Przepraszam!
Gdybym teraz nie doszła do szkoły, to przegapiłabym kolejną lekcję.
Po ucieczce z miejsca pasażera obróciłam się i lekko ukłoniłam się w stronę auta. Widziałam, jak menedżerka machała do mnie z uśmiechem ze słowami – O jeny, jeny...
Ukłoniłam się jeszcze raz, gdy zwolniła hamulec i ruszyła, a ja poleciałam wzdłuż płotu skrywającego szkolny dziedziniec oraz główny budynek ku kantorkowi. W wyniku wyjścia z chłodnego auta i zmiany temperatury, poczułam pot spływający mi z czoła. Mundurek już mi się przylepiał do pleców przez całe to poranne zamieszanie, więc szczególnie mi to nie robiło. Nawet jako szesnastoletnia licealistka, to chyba ja najbardziej ze wszystkich pociłam się w tym upale.
Okropne. Marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu i wziąć prysznic.

Gdy tylko stanęłam w bramie, rozbrzmiał dzwonek.

No nie. Po 10-minutowej przerwie zaczynała się druga lekcja.
Dobiegłam do wejścia do kantorka i wcisnęłam guzik domofonu. Po paru sekundach z głośniczka zaczął dobiegać szum.
Szkolna wrzawa, jaką usłyszałam z małego głośniczka, sprawiała wrażenie, jakby był to inny świat. Sama myśl o tym, że za parę minut do niego wejdę, strasznie mnie dołowało.
– W czym mogę pomóc?
– Ach, dzień dobry! Tu Kisaragi, z dziesiątej klasy... Spóźniłam się na lekcje wyrównawcze, to czy mogłaby pani pozwolić mnie wpuścić...
Nie wiem ile razy słyszałam głos sekretarki.
Dopiero cztery miesiące temu zapisałam się do tej szkoły, a najczęściej rozmawiam właśnie z nią. Rozmowy przez interkom stanowiły w ogóle ponad 90% moich konwersacji, co sprawiało na swój sposób ból.

– Ach, Kisaragi. Dobrze, otworzę ci, a ty idź prosto do pokoju nauczycielskiego.
Wybawieniem był fakt, że nie chciała żadnego usprawiedliwienia, nie złościła się ani nie wątpiła w moje słowa.
– Przepraszam... Dziękuję...
Usłyszałam otwarcie w zamku w drzwiach, a ja pchnęłam je, chcąc wejść na teren szkoły.
A te zaraz się za mną zamknęły i zablokowały się z kliknięciem.

Orzeźwiające powietrze – nie to co na zewnątrz – unosiło się nad terenem szkoły. Nawet podczas wakacyjnej przerwy szkoła stała otworem dla uczniów uczęszczających na zajęcia w klubach czy właśnie te letnie.
——Ja sama zaczęłam do niej chodzić od wiosny tego roku.
W zeszłym roku czteroletnia wtedy szkoła została wyremontowana w stylu zachodnim – z niepotrzebnie bogato wystrojem budynku. Wyglądał jak te żeńskie szkoły w mangach shoujo... No dobra, nie aż tak bardzo, ale wcześniej dzwonił bezsensownie ozdobiony dzwonek, a tu i ówdzie były rozsiane fontanny, strumyki i nagie posągi.
Były też jakieś nieznane mi kwiaty, które tworzyły tunel, przez co po otoczeniu niósł się szelest liści.
Nie miałam pojęcia, kto wpadł na pomysł zbudowania tak ekscentrycznej szkoły wśród rzędów budynków w środku miasta, ale mimo mej myśli, że to tylko zaburzy architekturę miasta, to o dziwo (albo i nie) szkoła stała się niesamowicie popularna wśród uczennic i w krótkim czasie stała się chlubą i dumą prefektury.
Wybrałam tę szkołę z dosyć przyziemnego powodu – bo najbliżej – ale myślałam, że tylko dzięki szczęściu dostała się do niej tak osoba o tak marnych ocenach jak ja.
Miałam niesamowicie dużo nieobecności, stąd musiałam dać sobie spokój z wakacjami i nadrobić materiał na zajęciach wyrównawczych. Ale nawet gdybym chodziła codziennie do szkoły, i tak bym musiała na nie chodzić z powodu mych ocen. Tego akurat byłam pewna.
No i że mi się skończył czas.
Pobiegłam ile sił w nogach ku wejściu do szkoły, wdrapałam się po schodach, otworzyłam oszklone drzwi i znów powitało mnie błogosławieństwo chłodnego powietrza - uroki klimatyzacji. Teraz, gdy nie doskwierał mi upał, uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam spocona.
Następnie poleciałam do szafek na buty. Wyjęłam tam swoje zmienne obuwie i w pośpiechu zaczęłam przebierać buty.
– Aaaaa! Nie mam już czasu na-...! ——Ała!!?
Gdy już poskładałam swą torbę na buty i sięgałam ręką ku torbie na obuwie wierzchnie, coś twardego walnęło mnie w głowę.
Zaskoczona podniosłam wzrok, który spoczął na wysokim mężczyźnie w lekarskim fartuchu i z dziennikiem lekcyjnym w dłoni.
– Ach... Eee... Ahaha... Dzień dobry?
– Och, naprawdę? A nie powinnaś tego powiedzieć wcześniej?
– Ch-chyba tak~...
Szlag by to. Całkiem zapomniałam o tym, że to mój wychowawca miał prowadzić pierwszą lekcję z wyrównawczych.
Byłoby wspaniale, gdyby to był ktoś inny, ale tego człowieka nie umiałam oszukać.
– Hm, nie będę się pytał dlaczego się spóźniłaś. Spójrz lepiej na to.
– Ha? Co to–... Eeek?!

Wręczył mi papier wyjęty ze swego dziennika, a ja zbladłam jak tylko zobaczyłam, co na nim było.

– Czy ty wiesz co to jest? To dosyć proste pytanie jak na początek, nie?
– Eee, to sprawdzian z biologii... z zeszłego tygodnia...
– Och, czyli to wiesz. To następne - a takiego oznacza ta liczba obok twojego nazwiska?
– Eee... Haha... Nie mam bladego pojęcia~... Ee-Ałaa!!?
Znowu zostałam zdzielona dziennikiem. Fakt, że zrobił to bez mrugnięcia okiem, budził we mnie nieufność. Nie sposób go przewidzieć.
– Wiesz... Nie mówię o tym, że nie używałaś naukowego słownictwa, co mnie szczególnie nie boli, ale żeby zdobyć dwa punkty po dwóch tygodniach chodzenia do szkoły letniej? Jaja sobie robisz? To wtedy dopiero po stu tygodniach napiszesz go na maksimum?
Wynik sprawdzianu, który mi wręczył, był fatalny.
Odpowiedziałam na każde pytanie, ale wszędzie na papierze były wielkie czerwone znaki "X", no oprócz jednego pytania.
Sam widok przyprawiał mnie o zawroty głowy.
– Ale... ja się uczyłam...
– Ech?! Że jak!? Ty się uczyłaś!? A w zadaniu "Podaj nazwę jednego zwierzęcia, które można zaklasyfikować jako ssaka" napisałaś "krab" i "ryba koi" - więc jak możesz mówić, że się uczyłaś!?
– N-no bo moja mama jest z Hokkaido... Zaraz! Myślałam jeszcze o "jeleniu" i "niedźwiedziu", ale...
– Właśnie!! I wtedy byłoby dobrze!! ...A dlaczego ukazujesz w taki sposób przywiązanie do dumy regionu!? I dlaczego wpisałaś dwie nazwy, jak kazali podać jedną?!
– Ech!? Bo byłoby jednemu smutno, gdyby był tam sam?!
– Skąd się biorą u ciebie takie myśli na sprawdzianie!? Inna sprawa, że jak postawisz obok siebie jelenia i niedźwiedzia, to czy jeleń niezostanie zjedzony?!!
– Zje-dzony...?!
Po wycierpieniu gniewu lejącego się z bezlitosnych słów, znów spojrzałam na swój sprawdzian.
Nawet ja nie wiedziałam jak to się stało. Tyle wysiłku w to włożyłam, a wyszło jak zwykle. Co by mama powiedziała, jakby to zobaczyła... Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać.

——Zawsze tak było.

Jakby to nie wystarczało, to cokolwiek bym nie zrobiła, zawsze przyciągałam spojrzenia "oczu" wokół mnie.

Pod koniec szkoły podstawowej mój rysunek przyciągnął uwagę pewnego uznanego pisarza. Moje dzieło trafiło na okładkę jednej z jego powieści, a sama książka okazała się hitem.

Na początku gimnazjum zaczęłam chodzić do klubu artystycznego i postanowiłam wziąć udział w konkursie. Moja praca okazała się lepsza od dzieła przewodniczącego i wszystkich innych oraz zdobyła pierwsze miejsce na poziomie krajowym. Coraz mocniej odczuwałam zbierający się na "mnie" wzrok innych.
W ósmej klasie już mnie nie cieszyło chodzenie do klubu, więc postanowiłam go opuścić i po szkole zaczęłam chodzić bez celu po sklepach. Mniej więcej w tym samym czasie coraz więcej agencji zaczęło na mnie polować. Początkowo im wszystkim odmawiałam, ale kiedy się ze mną skontaktowała ta, z którą teraz mam kontrakt, mama ledwo ciągnęła koniec z końcem, więc zgodziłam się na ich warunki, by choć trochę pomóc i podreperować domowy budżet.

Jak już mówiłam, nigdy nie byłam jakąś zagorzałą fanką muzyki czy telewizji. Ale nawet ja musiałam stanąć na scenie i zacząć śpiewać jako idolka.

Moją pierwszą pracą jako idolka było zabawiać rozmową publiczność podczas wprowadzenia do występów innych starszych wiekiem koleżanek z mojej agencji. Nawet teraz nie byłam dobra w publicznych wystąpieniach, ale kiedy mi przydzielili to zadanie, pomyślałam "Dla dobra mojej rodziny nie dam się wyrzucić z tej roboty". Nie miałam właściwie żadnego wyboru.

Prawdę mówiąc, to miałam taką tremę, że nawet nie pamiętam, co wtedy mówiłam, ale jakoś okazało się to wielkim hitem. Można nawet powiedzieć, że reakcja "przerosła wszelkie oczekiwania".
Widownia jeszcze nigdy nie była tak ożywiona i dużo o mnie rozpisywali się w każdej gazecie, magazynie, przeglądzie sportowym – długo byłoby liczyć. Jeśli komuś coś się nie podobało, to najprędzej to, że wszyscy mówili o mnie, a nie innych idolach, którzy mieli stać się prawdziwymi gwiazdami.

Ja tylko stałam na scenie i gadałam, mimo to jednak ta "nieznana idolka", która nic nawet nie zaśpiewała ani nie zatańczyła, stała się ulubieńcem publiczności. Agencja nie była w stanie posiadać się z radości, a nazajutrz telefony w firmie nie przestawały dzwonić do tego stopnia, że nie można było złapać tchu pomiędzy rozmowami. Co by tu nie mówić, to było szaleństwo.
Wbrew wszelkiemu rozsądkowi czy logice, "oczy" innych skupiały się na mnie bez żadnego powodu, celu czy gustu.

W tamtej chwili znów zrozumiałam, że nie byłam "normalna".


– Oo~oi. Słuchasz mnie?
– ...Haa?! A, tak tak!
– Hm, jestem pewien, że wcale mnie nie słuchałaś. Nie dostałaś przypadkiem udaru od tego upału?
– Ach, nie, po prostu ten sprawdzian strasznie mnie wymęczył... Haha...
– Strasznie cię wymęczył, powiadasz... W każdym razie, w przyszłym tygodniu będzie poprawa, więc... Życzę ci powodzenia.
To było tak jakby patrzył ze współczuciem na zasmucone dziecko.
– Za tydzień?! – westchnęłam głośno – Postaram się...
Następnym razem też dam z siebie wszystko.
Choć zastanawiałam się jak mi się to uda...


– Ej, będzie dobrze. Pewnie nie przyzwyczaiłaś się jeszcze do tej szkoły, ale czy nie masz w przyszłym tygodniu koncertu?
– Aa...! Tak... mam...
Wyraźnie było po nim widać, że nie był pocieszony, ale starał jak mógł, by tego nie okazywać.
Westchnął po chwili i tym razem zobaczyłam w jego oczach ulgę i serdeczność.
– Wiesz, tylko się nie przemęczaj... Właściwie powinnaś już iść. Nie mówiłaś, że masz dzisiaj jakieś zdjęcia do dramy?
– Tak...Ach, zaraz! A lekcje? Jeszcze mam czas!
– Napisali o tym w planie zajęć wyrównawczych. Z powodu święta Obonu, uczniowie z 10 klasy przychodzą dziś tylko na pierwszą godzinę. A potem są trzy dni wolnego. Na plan mogłabyś spojrzeć, choćby ten pierwszy raz...
– Eeee?! Aa, no tak...
Popatrzyłam na plan zajęć, który wyciągnął, i rzeczywiście dzisiaj była tylko jedna godzina.
Tylko mi nie mówcie, że wiedział o tym, że chodzę na wyrównawcze bez zaglądania do planu...
– Eee... To wtedy... do zobaczenia za trzy dni!
– Taa. Nie byłoby dla ciebie dobrze, gdybyś nie odpoczęła podczas Obonu. No dobra, ja idę do domu, uważaj na siebie jak będziesz wracać.
– Nic mi nie będzie! Od dzisiaj będę odpoczywać!
Ukłoniłam się lekko, wepchnęłam swój test głęboko do torby i zdjęłam zmienne obuwie, chcąc je schować. Założyłam wcześniej wyjęte obuwie wierzchnie i opuściłam pomieszczenie.
Jak tylko otworzyłam drzwi, powitało mnie brzęczenie cykad.
I znowu spotkałam się ze słońcem, tym razem raziło bardziej niż zwykle.
Westchnęłam na samą myśl o powrocie z tego miejsca do domu.

– Ułaa... M-muszę się ruszyć i kupić coś do picia...

W połowie ścieżki od wejścia szkoły stał automat z napojami. Nie mogłam tak stać bezczynnie, kiedy byłam już tak spragniona. Ruszyłam kolorową aleją - wyłożoną chrzęszczącym pod nogami żwirem - ku maszynie.

Niedaleko automatu znajdowała się przestrzeń osłonięta przez bluszcz i korony drzew, które często można zobaczyć w parkach, czyniąc z niego pokaźnej wielkości miejsce służące odpoczynkowi. Grupa panienek wesoło plotkowała przy jednym z białych stolików rozsianych po całym terenie. Może przyszły tu w ramach klubu na ćwiczenia, albo po prostu zwiedzały okolicę.
Żwir na ścieżce został zastąpiony glebą, i gdy weszłam na teren zacienionego obszaru, dziewczyny odwróciły się i spojrzały w moją stronę.
– ...!!
Zaraz się wzdrygnęłam, ale one nie patrzyły na mnie z wrogością czy nadmiernym zainteresowaniem.
Pomyślałam nawet, że starały się do mnie uśmiechnąć. Dziewczyny szybko opuściły miejsce plotkując między sobą ściszonymi głosami.
Też chciałam im się odwdzięczyć w pośpiechu uśmiechem, ale już ich nie było. Tak się tym wszystkim przejęłam, że czułam, jak spływała po mnie strużka potu.

Westchnęłam głośno i przeszłam się w stronę automatu z napojami.
Kolorowe etykiety zachęcały do kupna reklamowanych przez nie napojów, ale dla mnie nie było cienia wątpliwości, który z nich poprawi mi teraz humor.
Wśród tych wszystkich plastikowych butelek z napojami znajdowała się jedna o dosyć niecodziennym kształcie. Mój wzrok przyciągnął czarny gazowany płyn.
Wyciągnęłam z torby świnkę-portmonetkę, którą miałam od wielu lat. Otworzyłam ją, by wiedzieć, że miałam wystarczająco dużo monet na zakup napoju.
Włożyłam swoją rękę do portmonetki i zaczęłam wkładać kolejne monety do specjalnego otworu.
Gdy skończyłam, wszystkie światełka zapaliły się na czerwono, normalnie tak jak światła uliczne wołające "Go!".
Na cel wzięłam jeden z przycisków i powoli zbliżałam ku niemu swój palec, tak jak w jednym zagranicznym filmie, który oglądałam dawno temu, a w którym spotkali kosmitę. Guzik zapikał, gdy w końcu go nacisnęłam, i po chwili moja butelka pojawiła w kieszeni maszynerii.
Nagle naszła mnie ochota na wypicie za jednym zamachem z ręką na biodrze, ale jako że 16-letniej damie tak nie wypada, postanowiłam najpierw znaleźć sobie miejsce i dopiero wtedy delektować się swym nabytkiem. Nawet gdy wprawiłam w kołysanie smoliście czarny napój, to powiedzenie "Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one" jak najbardziej pasowało w tej sytuacji.
Zajęłam miejsce przy stoliku niedaleko automatu i otworzyłam butelkę coli, której tak bardzo pożądałam.
Aż do teraz zachowywałam jako tako kamienną i nieodgadnioną twarz, ale nie mogłam już dłużej jej utrzymać. Cichy świst wymknął się spod nakrętki, a słodki, jedyny w swoim rodzaju zapach sięgnął mych nozdrzy. Gdybym teraz zobaczyła się w lustrze, to pewnie miałabym teraz minę, na którą moja agencja w życiu by mi nie pozwoliła – której publiczność nigdy nie miała zobaczyć. Wypiłam duszkiem płyn, jakbym zaraz miała umrzeć.
Ach... Ludzie, którzy to wymyślili, pewnie nienawidzili lata...
To nie był jakiś tam "zwykły napój".
Był to jedyny sposób znany ludziom na przezwyciężenie gniewu natury znanego jako "upał".
Poruszona byłam aż do łez – takie było moje pierwsze wrażenie po wypiciu łyka napoju.
Zastanawiałam się nad tym, czy jakie by to było odświeżające, gdybym tak uderzyła butelką w stół, wytarła usta i wypuściła z siebie potężne "Achh...!", ale lepiej byłoby się powstrzymać.
Osoba przechodząca obok uznałaby mnie za niewinną uczennicę popijającą swój napój i zakręcającą swoją butelkę. Ale we mnie budziło się poczucie spełnienia jak u staruszka, co styrany po sesji w saunie jednym haustem wypija truskawkowy sok, i chce wykrzyknąć "Żyć nie umierać!".
Po tym, jak porządnie odetchnęłam, zdawało się jakby spiekota dawała się mniej we znaki – może od głębokiego wdechu, a może i od cienia. Me myśli powędrowały ku późniejszym planom na dziś.
– Mam całkiem sporo czasu do zabicia... Hm?
Spojrzałam na mój zegarek, który wciąż pokazywał ósmą trzydzieści. Zbiło mnie to z pantałyku, ale po chwili przypomniałam sobie, że przestał chodzić dzisiaj rano. To był mój ulubiony zegarek, który mama mi w zeszłym roku dała na urodziny. Jego żywot był zbyt krótki. Nie przypominałam sobie, bym się z nim nie najlepiej obchodziła, więc raczej to była wina słabej baterii. Jak tylko wrócę do domu, pogonię brata, by na niego zerknął.
Wyciągnęłam swój telefon dotykowy z neonowo-różowym etui. Może i miałam komórkę, ale używałam jej tylko do spraw związanych z pracą.
Gdybym z niej korzystała do gadania z przyjaciółką o ulubionym serialu albo szczebiotania każdej nocy o miłostkach, to nie miałabym równych w korzystaniu z tego urządzenia. Ale z seriali oglądałam tylko te historyczne, no i nie miałam żadnej przyjaciółki, by o nich pogadać, a co dopiero o miłostkach...
Rozumiałam mniej więcej jaka stała za tym przyczyna, ale niezbyt mi to przeszkadzało. Po prostu za każdym razem, gdy trzymałam ten telefon w ręce, wypełniała mnie niewytłumaczalna pustka. To dlatego nie lubiłam tej komórki.
– Czyli jest 9:30... Zdjęcia są o drugiej, a w domu mam być przed pierwszą...
Dotknęłam ekranu telefonu, by otworzyć kalendarz, i pojawiła się zapchana lista spotkań. Pod datą 14 sierpnia było zapisane kręcenie zdjęć do dramy o drugiej, o szóstej śpiewanie w programie na żywo w radiu, a jeszcze później próby do koncertu, i to wszystko ledwo się mieściło na ekranie.
Dzisiaj moja menedżerka miała mnie odebrać spod domu o pierwszej.
Choć dawno się do tego przyzwyczaiłam, to napięty do granic możliwości grafik ostatnio mnie mocno dobijał. Zapowiedź nowego koncertu sprawiła, że wszyscy znowu o mnie gadali, a następującym po nim zalew propozycji znacznie odmienił moje codzienne życie. Koncert w przyszłym tygodniu miał uczcić mój wydany dzisiaj singiel, a na którym tylko ja będę występować. Dla mnie to było za szybko, tak tuż po wydaniu płyty.

Ja byłam z tego powodu szczęśliwa, ale z samej piosenki najwięcej zachowało się złych wspomnień.
Głównym powodem było chyba to, że w dzień nagrania złapałam przeziębienie i menedżerka była o to bardzo zła. Nie miałam innego wyboru jak zaśpiewać koszmarnie z zapchanym nosem. Producentowi naprawdę się to spodobało, mówił że "świetnie przedstawiłam rozterki dojrzewającej dziewczyny z niespełnioną miłością" i ten kawałek trafił na płytę.
Wtedy mi się wydawało, że to były majaki z powodu gorączki, ale gdy jakiś czas później na ulicach usłyszałam mój nosowy śpiew, to jakoś straciłam apetyt. Na razie wszystko było w porządku, bo było wolne, ale myśl o tym, że będę musiała pójść do szkoły w następnym semestrze, jeszcze bardziej mnie przygnębiało.
Wraz ze westchnięciem czułam, jak opuszczała mnie energia. Parne powietrze również nie pomagało.
Wchodziłam i wychodziłam na skwar i na moim czole znowu zaczął zbierać się pot.
– Powinnam już się zbierać do domu...
Nie miało już sensu tutaj siedzieć. Z powrotem włożyłam swoją komórkę do kieszeni i wstałam ze swego miejsca.
Odczułam przyjemny chłód, gdy oderwałam swoją nogę od krzesła i spojrzałam w dal. Można było usłyszeć radosne krzyki i nawoływania dochodzące od drugiej strony szkoły, być może z zajęć klubowych.
Ich głosy, które z pewnością można nazwać "młodością", były dla mnie obce, z jakiegoś nieznanego powodu, poczułam się zabiegana.
Ruszyłam, westchnęłam już nie wiadomo który już dziś raz i zauważyłam, że na stole, przy którym siedziały wcześniej dziewczyny, leżała ulotka.
Wyglądała mi na reklamówkę z nowego sklepu z bibelotami naprzeciwko dworca. W oczy rzucały się kolorowe, ciasno upchane i krąglutkie literki.
Najbardziej na kartce wyróżniał się wielki napis "13 i 14 sierpnia" informujący o wydarzeniu mającym miejsce dzisiejszego i wczorajszego dnia.
Rozejrzałam się wokół uważnie i po chwili podniosłam kartkę.
Rzuciłam spojrzeniem na ulotkę i nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

– ...!!!

Nigdy, ale to nigdy nie interesowałam się niczym z takich sklepów, ale na samym dole, prawdopodobnie wstawiony jako wypełniacz, był niesamowicie uroczy breloczek podpisany jako "Zawieszka z czerwonym Łososiątkiem*".
Zdjęcie na ulotce było bardzo małe, więc nie mogłam dostrzec szczegółów, ale na sam widok sylwetki stworzonka z nóżkami w miejscu, gdzie nie powinno mieć nóżek, miało w sobie nadzwyczajny wdzięk.
Przełknęłam ślinę, która zebrała mi się w ustach, i znów z niepokojem rozejrzałam się po otoczeniu.
Przyglądając się jeszcze raz ulotce, można było przeczytać słowa "Limitowana edycja!", ale nie było napisane czego konkretnie była ta edycja.

Stałam tak przez chwilę i włożyłam ulotkę do torby.

Z ręką na biodrze wypiłam pozostałość po napoju, wyrzuciłam butelkę do śmietnika i szybkim krokiem opuściłam szkołę.——

* * *

——Od biegania co tchu w pełnym słońcu dostałam aż zawrotów głowy.
Pobiegłam w uliczkę między blokami osiedla tak bardzo ze sobą ściśniętych, że wręcz tworzyły one labirynt. Zrobiło się też chłodniej, może z powodu cienia, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.

Nie mogłam złapać powietrza.
Zaparłam się obiema rękami o ścianę i zwiesiłam głowę, a pot powoli, kropla po kropli, znaczył małymi plamkami ziemię.
Puściłam z rąk torbę i pozwoliłam nogom ugiąć się pode mną.

Oparłam się plecami o ścianę i otoczyłam ramionami kolana. Chciało mi się płakać najgłośniej jak tylko mogłam, ale gdyby ktoś mnie usłyszał, wpadłabym w niemałe kłopoty.
Przycisnęłam swą torbę do twarzy, ale i tak wyrwał się ze mnie płacz.

Dlaczego to musiało się tak skończyć?
Byłoby o wiele lepiej, gdybym tylko nie miała tej zdolności.
Chciałam tylko rozmawiać z innymi jak ktoś normalny, chodzić na zakupy jak ktoś normalny i żyć jak normalny człowiek.
Moje życie nie miało sensu. Gdybym tylko mogła zniknąć.
Albo zaszyć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie, i tam umrzeć——!

* * *

Wróćmy się trochę wcześniej.
Po wyjściu ze szkoły poszłam do publicznej toalety w parku i przebrałam się tam w – jak mi się wtedy wydawało – niczym niewyróżniające się ubrania.
 Ale jak się przeszłam na ulicę przed przystankiem, dziesiątki par oczu spoczęły na mnie.

"Oj, niedobrze" pomyślałam, ale wtedy już było za późno.
Była to po prostu pora dnia, kiedy to coraz więcej ludzi się pojawiało, a ja wcześniej jakoś o tym zapomniałam.

W jednej chwili zebrał się cały tłum, a ja nie mogłam się ruszyć ani na krok – czy to w tył, czy w przód.
Wszyscy wyciągnęli swoje telefony i zaczęli celować we mnie aparatami.
Tłumy ludzi przybywały w mgnieniu oka, gdy ja w oszołomieniu wpatrywałam się w zdjęcia pstrykane ze wszystkich 360 stopni.
Czy popełniłam gdzieś błąd?
W rzeczy samej, była to moja wina – nie byłam zanadto ostrożna.

Ale wciąż, mimo tego co mi się przydarza, chciałabym być brana za zwyczajną dziewczynę, choćby troszeczkę.
To wszystko, czego chciałam.

Przeróżne dźwięki migawek pomruki otaczających mnie ludzi przerodziły się w kakofonię, której nigdy w życiu nie słyszałam. Było tego tak dużo, że zebrało mi się na mdłości. I właśnie wtedy, gdy miałam wrażenie, że zapadałam się pod ziemię, przez hałas przedarła się syrena radiowozu.

Deptak, na którym się znajdowałam, nie był wcale taki wąski, ale ktoś pewnie wezwał policję z powodu wkroczenia tłumu na szosę i blokowania ruchu. Ale ludzie z tego nic nie robili. Wręcz przeciwnie, syrena zdawała się przyciągać jeszcze więcej ludzi, niczym ogromny billboard.

A tym, który ich wszystkich tu przyciągnął, byłam ja.
"Oczy" ich wszystkich były skupione na mnie.

Paru policjantom udało się przejść przez tłum i dojść do mnie.
Jeden z nich burknął coś i położył dłoń na mym ramieniu, a ja pomknęłam ku wyrwie w tłumie, która się zrobiła między ludźmi.

Starałam się biec przed siebie, ale nawet ta obrana przez mnie droga dłużyła się jak niekończący się tunel.
Ścieżka stawała się coraz cieńsza i utknęłam pomiędzy gąszczem ludzi.
Na ślepo wyciągnęłam dłoń i poczułam, jakby ktoś za nią pociągnął.
A następną rzeczą, jaką pamiętałam, było to, że ulice były już puste i że znowu mogłam widzieć.

Czy ktoś mnie uratował? Nie miałam czasu, by się upewnić.
Rzuciłam się biegiem i spojrzałam za siebie, by dostrzec wielką masę ludzi zlaną w coś, co przypominało pędzącego na mnie wielkiego stwora.
Choć było mniej ludzi, gdy już wbiegłam w wąską uliczkę między budynkami, to wszyscy bez wyjątku dzierżyli w dłoniach komórki.
Całkiem się zgubiłam na nieznanej mi drodze, z każdym krokiem zgłębiając się z labirynt uliczek.
Tak bardzo się skupiłam, że nie byłam już pewna, gdzie góra, a gdzie dół.

–Ach...!

Moja uliczka okazała się ślepa.
Szybko spojrzałam za siebie, lecz niestety wycofanie się nie wchodziło w grę.

——Moje płuca płonęły ogniem.
Myśli mi się urwały stałam jak wół, aż nagle zaczął dzwonić mój telefon.
Spojrzałam na ekran. To była moja menedżerka.
Nerwowo odebrałam komórkę, a menedżerka zaczęła mówić po drugiej stronie połączenia głosem kipiącym ze złości.
– Hej?! Gdzie ty teraz jesteś?!
– J-ja nie wiem... E-ee, ja...
– Dopiero co dzwoniła policja, w agencji rozpętało się piekło! Ach... Czemu to musiało się zdarzyć właśnie teraz...
– E-em, j-ja przepra-...
– Czy ty w w ogóle wiesz kim jesteś?! To słuchaj!! Ty nie jesteś "normalna", więc to chyba oczywiste, że takie rzeczy będą się zdarzać, nie?!
– ...nie...?
– Ha? Mówiłaś coś? Powiedz coś, jeśli mnie słyszysz...!
– J-ja naprawdę jestem nienormalna?! Nawet kiedy miałam na sobie porządne przebranie... Oni patrzyli na mnie tak... tak jakbym była jakimś dziwadłem...! M-mam już tego potąd! Nawet nie mogę już wrócić do domu...! Dz-dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś!!
– Co..?! Ach, zacze——
Nie zważając na słowa menedżerki, zakończyłam połączenie.
W końcu miałam czas na chwilę wytchnienia, ale nadal nie pojmowałam tego, co właśnie powiedziałam.
Wiedziałam tyle, że powiedziałam coś dość poważnego w skutkach, i że miałam domyśleć się tego, że przeze mnie mnóstwo ludzi miało kłopoty. Ale i tak, dzwonienie do nich i przepraszanie nie było czymś, do czego mogłam się teraz zmusić.

Przysłuchując się nieustannym dźwiękom cykad i samochodom jadących w oddali, oraz czując ruch powietrza idący od odpowietrznika zamocowanego wzdłuż ściany, zastanawiałam się, ile to czasu już minęło.
Nie wyglądało na to, by ktokolwiek przebiegł za mną całą tę trasę do uliczki, na której osunęłam się na ziemię, nie mogąc się ruszyć ani na cal— jedynie czas upływał.

Czy powiedzieli już mamie o tym, co się stało?
Ona zawsze mnie wspierała i nikt inny nie był tak szczęśliwy, gdy podawali daty wydań moich krążków.
A ja przez cały czas myślałam tylko o sobie, a ci, których wpędziłam w kłopoty...
Wraz ze wzbierającej się we mnie bezsilności, łzy pojawiały mi się w oczach i płynęły jedna po drugiej.
Może byłoby i lepiej, gdybym poszła gdzieś w siną dal, ale pewnie nie byłabym w stanie uciec od spojrzeń ludzi, gdziekolwiek bym nie poszła. Nawet ja zdawałam sobie sprawę, że nie byłam "normalna".

Uderzyło mnie to jeszcze bardziej z poczuciem niepewności i niepokoju.
Odsunęłam torbę od swej twarzy, a w chwili, gdy uniosłam wzrok, serce mi podskoczyło od widoku, jaki ujrzałam.

– U-... Uwaaaaaa!!

Me ciało nie mogło nadążyć za szybkim ruchem i całkiem straciłam równowagę, lądując głośno na tyłku.
Ktoś stanął w wyjściu z uliczki, czyniąc z niej ślepy zaułek.
Nawet w samym środku lata, osoba ta ubrana była w bluzę z kapturem i długim rękawem, a wychodzące spod niego długie włosy kołysały się na wietrze.

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że postać stała tak blisko, że mogłam po prostu sięgnąć ręką i jej dotknąć.
Czy on śledził mnie przez całą drogę skrywając odgłos swoich kroków? Jeśli tak, to serio wpadłam jak śliwka w kompot.
Zaskoczona otworzyłam usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk.
Moje kolana były jak z waty, że aż nie mogłam ustać na nogach. Musiało mi się to zdarzyć właśnie teraz, gdy groziło mi niebezpieczeństwo.

– Ach, poczekaj... Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć ani nic...
Usłyszałam nieco ochrypły, lecz przyjemny i kobiecy głos spod jej kaptura.
– ...Haa?
Przypadkiem wypuściłam z siebie głupio brzmiący dźwięk, a w głowie miałam istny kalejdoskop, który zaczął się kręcić bez ładu i składu.
Znów rzuciłam wzrokiem na jej twarz i dostrzegłam całkiem miłe dla oka rysy oraz bladą cerę.
Na początku myślałam, że to chłopak z powodu tego, jak mówiła... ale nawet jeśli, to byłam pewna, że uważano ją za niespotykanie piękną wśród innych dziewczyn.

Ponieważ wciąż siedziałam na ziemi, przykucnęła obok mnie, rozejrzała się wokół i zaczęła mówić niskim głosem.
– Widziałem to... Co zdarzyło się wcześniej. Rzeczywiście przyciągało to wzrok.
– A-ale jakie "to" masz na myśli...?
– To małe zamieszanie powstałe tam, na deptaku. Wiesz co, nigdy bym nie pomyślał, że przyciągnie to aż tyle uwagi...
Czyli widziała tamto poruszenie... Czy to oznaczało, że szła za mną całą drogę stamtąd do tego miejsca...?
Przygnębienie, które na chwilę mnie opuściło, znów we mnie się zebrało, tym razem z lekką dozą gniewu.

– J-ja rzuciłam już pracę, to...! To-... proszę, nie nachodź mnie już więcej!! E-ee, mogę dać ci autograf, jeśli tylko tego chcesz...

Powiedziałam to. Powiedziałam to, co chciałam, nie?
Same te słowa powinny wystarczyć. Byłam pewna, że taka chłodna i opanowana osoba jak ona była w stanie je zrozumieć.
Miło by było, gdyby do szczęścia wystarczył jej mój podpis i poszła w siną dal...




Wystraszona otworzyłam oczy, więc mogłam zobaczyć jej reakcję na twarzy, na której było wypisane "nie mam pojęcia, o czym ty mówisz".
– Eem... Wiesz, ja w sumie za tobą nie chodziłem, ani nie chcę twojego autografu. Zaraz, ty rzuciłaś pracę...?
Jej odpowiedź była zupełnie inna od tej, której się spodziewałam.
Ona mnie nie goniła? Skoro nie była jedną z moich fanek...
Poczułam, że mogę znowu być spokojna, ale nie trwało to długo.
Skoro nie była fanką, to może porywaczem?
To ona może zamierzała mnie porwać dla okupu?! Nie miałam jak uciec, zagoniona w kozi róg!!

Ale, jak na razie, ona mi nic nie zrobiła, tylko stała sobie z rękami w kieszeniach.
Po chwili wyciągnęła swoją komórkę - zwyczajną, bez wzorów czy etui.
– Masz jeszcze czas przed swoim spotkaniem. Masz szczęście, że pojawiłaś się tu w pobliżu.
– Co? Jakim spotkaniem...?
– Hm? Byłem pewien, że było ono ustalone na pierwszą... Źle myślałem?
Ja również wyciągnęłam swą komórkę i spróbowałam się przyjrzeć ekranowi. Ilość nieodebranych połączeń i wiadomości na skrzynce głosowej przyprawiała o ból głowy.
Spotkanie... o.. pierwszej...

– Aa...
I wtedy wszystko zrozumiałam.

Ta osoba pracowała na planie zdjęciowym do mej dramy.
To było idealne wytłumaczenie na to, dlaczego ktokolwiek, kto nie był moim fanem, chciałby mnie śledzić przez całą drogę od miejsca zamieszania.
Wiedząc to, oraz to, że miałam się spotkać z menedżerką o pierwszej – tak, to musiało tak być.
Pewnie usłyszeli o tarapatach, w jakie w padłam, i kazali im mnie przyprowadzić na plan po to, bym zdążyła na czas.
Ale nie mogłam się zmusić do powiedzenia "Naprawdę? To idziemy" i pognać z nią na sesję.
Powiedziałam jej wcześniej jasno, że rzuciłam pracę.
To, że puściła tą informację mimo uszu i kazała mi z nią iść, był w sumie rzeczą oczywistą, ale nie chciałam po prostu tańczyć tak, jak ona zagrała.
Gdy dziewczyna podążała ku wyjściu z uliczki, ja stanęłam, by do niej przemówić.
– Eee... Ja rzuciłam pracę. I myślę, że za szybko do niej nie wrócę. Czy to, ee, rozumiesz...?
Tym razem powiedziałam do niej spokojnie, o wiele wyraźniej niż wcześniej. Byłam pewna, że teraz zrozumie.
– ...Ach, już wszystko przygotowaliśmy na twoje przybycie. Wystarczy, że za mną pójdziesz.
Spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała z łagodnym wyrazem twarzy.
Powinnam była gdzieś uciec właśnie teraz, ale jej słowa ,że "wszystko przygotowali na moje przybycie", i jej mina, jak to mówiła, wystarczyły, by zaniechać ucieczki.

Byłam pewna, że jeśli teraz pójdę, to menedżerka też tam będzie.
I byłam bardziej niż pewna, że będzie ogromnie wściekła.
Zaczęłam znowu ronić łzy na myśl o tym, jaką dostanę burę za to, że tak po prostu porzuciłam tak obiecującą przyszłość.

Tym razem jednak musiałam jej powiedzieć bez żadnego cienia wahania w głosie.
Zakończyć to tu i teraz – właśnie dziś.
Powiem jej to, co czuję i rozwścieczę ją aż do czerwoności – tak to zakończę.

Po raz kolejny zebrałam w sobie siły, i gdy dogoniłam pracownicę planu, zauważyłam, że moja torba w miejscu, gdzie przyciskałam swą twarz, była wilgotna od moich łez.
– Eee... mn...
– Hm? Coś chciałaś?
– Ee, nie... nic, nic...
– ...Serio? Tak przy okazji, to powinnaś później coś zrobić z ubraniami i tą torbą.
Ma twarz stała się strasznie gorąca, i założyłabym się, że dało się usłyszeć świst pary uciekającej z uszu.
– Ee... Okej...
Spostrzegawcza z niej dziewczyna. Pewnie w pracy też zachowywała przenikliwy umysł.
Może to i była prawda, ale przez całą dzisiejszą bieganinę nie marzyłam o niczym innym jak o wzięciu prysznica.
Pomyślawszy tak, szłam o krok za dziewczyną z kapturem.
Po wyjściu z zaułka – w prawo. Za dwiema krzyżówkami – w lewo. W kolejną uliczkę w prawo i zaraz potem w lewo...
W ciągu dziesięciu minut dziewczyna nie powiedziała ani słowa.
Nawet nie wiedziałam, że takie miejsce znajdowało się w mieście. Wyglądało na to, że coraz głębiej wkraczałam do nieciekawej dzielnicy.

Wiedziałam, że dzisiejsze zdjęcia miały być w miejscu, gdzie miałam spędzić czas w "domu niezbyt bogatej przyjaciółki".
I to nawet pasowało – domy tutaj nie były najwyższego standardu.
Ciekawe, czy już skończyli większość przygotowań na planie. A jeśli tak, to jak mogłam ich ranić, mówiąc im o swojej decyzji?
Na samą myśl aż mi się kręciło w żołądku.
– Tędy.
Dziewczyna w bluzie nagle zatrzymała się i skręciła w inną stronę.
Jednakże droga, którą wcześniej szłyśmy, była niczym w porównaniu do tej wąskiej, ledwo oświetlonej alei, do której chciała mnie wprowadzić.
Wyglądało na to, że tylko jedna osoba mogła przejść wąską uliczką, i to będąc ściśniętym pomiędzy wielkim drewnianym ogrodzeniem a ścianą bloku.

– T-trochę tutaj wąsko, nie...?
Powiedziałam jej, lecz ona w ciszy szła dalej. Nie miałam innego wyboru jak tylko niechętnie za nią pójść. To był jakiś skrót na plan filmowy? Dziwne rzeczy się dzisiaj działy, jedna po drugiej...

Co my zrobimy jeśli trafimy na ogromnego robaka?
Ostrożnie szłam do przodu patrząc pod jej nogi, aż nagle zobaczyłam buty dziewczyny w kapturze, która przez cały ten czas przede mną szła, aż nagle stanęła, a ja prawie na nią wpadłam speszona.

– To tu.

Wymawiając te słowa, wskazała na drzwi z numerem "107" po prawej w połowie alei. W miejscu, gdzie była pusta przestrzeń w drewnianym płocie.
– Co?! T-to tu?!
Otworzyła drzwi i weszła do środka nie czekając na to, aż skończę pytanie.
– E-eee... Hej–?!
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, zostawiając mnie samą na dworze.
Spróbowałam objąć wzrokiem fasadę budynku, ale ponad drewnianym ogrodzeniem widoczna była jedynie gładka betonowa ściana. Nie było w niej żadnego okna ani nic.
Z wyglądu bardziej przypominał magazyn albo nadziemny schron niż budynek mieszkalny. Ale, z nie wiadomo jakiego powodu, na drzwiach był wypisany numer "107".
– Czyli... to nie jest właściwie "dom przyjaciółki"...?
Gdyby nim był, to pewnie rodzice tej przyjaciółki robiliby jakieś niecne i niegodziwe eksperymenty. Skoro było możliwe, bym w drugim odcinku dramy poszła do domu koleżanki, której rodzice zajmowali się tajemniczymi badaniami, to w porównaniu do pierwszego odcinka byłby to niewyobrażalny obrót zdarzeń.

Z zewnątrz budynek specjalnie nie zachęcał, ale zmusiłam się do otworzenia drzwi.
To, że na drzwiach było wpisane "107", choć nie było żadnych innych drzwi w pobliżu... zdecydowanie wyglądało to podejrzanie.

– Emm... nie wiem jak z powrotem wrócić do domu, więc chyba nie mam innego wyboru jak wejść do środka... Taa...

Ma ciekawość wzięła górę, więc wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. I jak mogłam się domyśleć, wcale nie przypominał domu przyjaciółki ze szkoły średniej.
Po otwarciu drzwi ujrzałam pomieszczenie wielkie na 15 mat*.
Szklany stolik oraz sofa były rozświetlone niezliczoną ilością żarówek, które wisiały z rury ciągnącej się pod sufitem. W pokoju znajdowała się też staromodna szafka z globusem i uroczymi bibelotami, które naprawdę robiły z tego miejsca tajemną kryjówkę.
Były też tam zwykłe sprzęty domowe, takie jak telewizor, mikrofala, lodówka, komputer, a nawet klimatyzacja, dodając temu miejscu wrażenie, jakby ktoś rzeczywiście tu mieszkał.
Były też książki rodem z antykwariatu, które na pewno nie były z Japonii, co stały zwarte na wiekowym regale, który przywoływał na myśl tajemniczą atmosferę, przez co bardziej to miejsce nadawało się na nazwanie go nowoczesną pracownią czarownicy.
W najdalszej ścianie znajdowały się cztery drzwi. Pokoje na tyłach? Co było nie tak z tym budynkiem?
Tuż obok rzędu drzwi była dobrze zagospodarowana kuchnia z przyborami kuchennymi, w miejscu gdzie stała dziewczyna. Rozejrzałam się wokół, i jak można było się spodziewać, nigdzie nie było widać sprzętu filmowego czy personelu.
Podejrzenia, jakie miałam od chwili, w której tu przyszłyśmy, powoli stawały się rzeczywistością.
– U-ummm... Co się stało...
– Kano, oto ona. Wstawaj i wszystko jej wyjaśnij... Ej, wstawaj!
W ogóle nie zwracając uwagi na moje pytania, dziewczyna w bluzie próbowała przemówić do chłopaka rozwalonego na kanapie.
Zdawało mi się, że wzdrygnął się leciutko, i wtedy usłyszałam jego nie całkiem przytomny głos.
– Echhh... Hm? Co? A ona to kto?
Uniósł głowę i magazyn nieco zjechał z jego twarzy, odsłaniając swoją zaspaną twarz z kocimi oczami.
– To jest ta nowa, o której mówiłeś, że dziś przyjdzie. Nie pamiętasz, że chciałeś to samemu zrobić?
– Zara- że co...? To dlaczego ona...
– Ty jeszcze śpisz?! Weź jej po prostu wszystko szybko wyjaśnij.
Westchnął. – No tak. Dobra.
Chłopak o imieniu Kano podniósł się z sofy, wpatrzył się we mnie – wyglądając przy tym, jakby dopiero wpadł na pomysł, i uśmiechnął się lekko acz przebiegle.
– Co? Zaraz, E-..Ee——
– Witaj, nowy członku, w Mekakushi-dan! Dziękujemy za podjęcie pierwszej misji!
Wstał z sofy, a jego uśmiech by inny od tego z przed chwili, co było miłą odmianą, lecz zaczął przemawiać pompatycznie, jakby tylko po to, by uniknąć mych pytań.
– Ogólnie, to my się zajmujemy zwodzeniem "oczu" policji i infiltrowaniem niebezpiecznych organizacji, by pożyczać od nich rożne rzeczy. Później dopowiem szczegóły. No, będzie pewnie parę rzeczy, o których ci nie powiem, ale jeśli mi to wybaczysz, to może nawet sporo ci opowiem. Więc, oto nasza kryjówka. Pewnie już sama się tego domyśliłaś. Jedynym odpowiedzialnym za ten wołający o pomstę do nieba wystrój jest ta będąca z nami osoba z nieprzyjemnym spojrzeniem-... O zgrozo! Się nie przejmuj, taki już gust naszego lidera. Się nie denerwuj, czuj się jak u siebie w domu. A co do członków, to... jest lider, jestem ja... Ach, nazywam się Kano - i jeszcze jest dwoje innych... Teraz jest na miejscu chyba trzech, ale na razie to właśnie tyle ich będzie. Zwykle to my otwarcie nie robimy tego typu rzeczy, a raczej robimy coś w tym stylu. Och, i wtedy-...
– Zaraz, czekaj!! Daj na wstrzymanie! Yyy... Meka... co...? Niebezpieczne organizacje...? W-wy to mówicie o dzisiejszej dramie, nie?! Gdzie tu reżyser...? Ja... tu przyszłam powiedzieć, że kończę z karierą idolki! Ale... kim wy... w ogóle jesteście?!
Mój mózg nie był w stanie przetworzyć tylu informacji naraz. Było tyle rzeczy, o które chciałam się zapytać.
To była jakaś scena z serialu...? Nie, niemożliwe.
W scenariuszu, którym dostałam, było nudne szkolne romansidło.
Nie było w nim żadnej, ale to żadnej wzmianki o szpiegowaniu niebezpiecznych organizacji.
Przypadkiem poznałam ich tajemnice tylko dlatego, że chłopak z taką łatwością o nich opowiadał, ale na pewno wzięli mnie za kogo innego... Podjęcie misji...? W życiu nie słyszałam o wspomnianej przez niego "misji".
Ach, ale druga praca nie byłaby taka zła, zawsze chciałam zobaczyć, jak to jest w pracy dorywczej.

– ...Poczekaj chwilę. Powiedziałaś, że jesteś idolką...? Hej, C-co to ma znaczyć, Kano?!
Dziewczyna w bluzie, którą zwali liderem o imieniu Kido - czy jakoś tak - przyciskała osobę zwaną Kano uśmiechającą się na moje pytania jak gdyby nic.
– No co? Tak jak sama mówiła, jest super popularną idolką, o której wszyscy teraz mówią. Sama zobacz.
Otworzył magazyn, który wcześniej przykrywał jego twarz, i jej go pokazał.

Był tam artykuł o moim nowym singlu, który dzisiaj wchodził do sprzedaży.
Agh, i jeszcze wybrali najgorsze zdjęcie, nawet jak dla mnie. Jeszcze zniosłabym to, że dali je wielkie na dwie strony, ale te przymknięte oczy... Koszmarne...
Kano jednym ruchem zamknął gazetę i ją odłożył, a dziewczyna w bluzie co raz i raz patrzyła to na mnie, to na magazyn, blada jak ściana.
– C-c... Ej, czy to nie miało być tak, że miałeś się spotkać z być-może nowym, poczekać i zobaczyć, co się stanie...? A jeżeli by zechciał, to chciałeś go przyjąć...?
– Tak, nawet tak mówiłem. Skłamałem wtedy.
– Powiedziałeś, że będzie ciekawie... I wiesz ty co, ona okazała się idolką!! ——Zara, skłamałeś?!
Machała gazetą jak szalona tuż przed moją twarzą, gdy o mnie mówiła.
Że też tak robiła na oczach samego wspomnianego... Okropne...
– Wiesz, wcześniej ci mówiłem, że to kłamstwo, ale ty oczywiście nic nie słyszałaś, bo ty jak zwykle sobie puszczałaś muzykę. A czy to nie ty wyszłaś i sama ją przyprowadziłaś? To czyja jest wtedy wina?
– Ty to za nic byś się nie obudził, więc sam po nią wyszedłem! A skoro już się obudziłeś, to czemu po mnie nie zadzwoniłeś?!
– Bo i tak byś nie usłyszała jak dzwonię, bo wiecznie słuchasz muzyki. W ogóle jest problem z dodzwonieniem się do ciebie.
– Mówiłem ci, że...
– P-przepraszam!!
Oboje jednocześnie odwrócili się do mnie. Chłopak o imieniu Kano wciąż się uśmiechał, a dziewczyna – Kido – miała niewzruszony wyraz twarzy.

– E-...Eee, wy nie macie nic przeciwko przyjęciu innej osoby niż chcieliście...?

Zapytałam się niepewna, a Kido energicznie potrząsnęła głową pod swym kapturem, westchnęła i zaczęła mówić.
– Achh... Wygląda na to, że tak. Przepraszam, to był mój błąd. Powinnaś już iść do domu-...

Spojrzała na mnie, jakby nagle coś zrozumiała gdy tak wiele mówiła, i znowu zbladła.
A Kano na kanapie zaczął się chichrać po nosem.

– Ty...!! Dlaczego powiedziałeś jej o wszystkim nawet jak wiedziałeś, że to nie ta osoba?! Nie możemy jej teraz puścić, skoro zagalopowałeś ze swoją gadką o tym, co robimy!
– Ahaha... Wiesz, a to wszystko dzięki temu, że sama poganiałaś mnie do wyjaśniania. Aha~, nie no, dobre to, dobre——
Kano zdołał tylko tyle z siebie wyrzucić zanim dostał potężny łomot w swoją łepetynę.
Kido rzuciła wzrokiem w moją stronę, na jej wcześniejszej kamiennej twarzy nagle pojawiły się panika i gniew. Nawet po ujrzeniu jej miny, nachodziły mnie dziwnie spokojne myśli, że ona wydawała się być w moim wieku. Była starsza może o rok, może o dwa lata...
Prawdopodobnie byłoby lepiej, gdybym okazywała oznaki niepokoju, a ponieważ wcale tego od nich nie wyczuwałam, to byłam nawet całkiem spokojna. Może i była to jakaś organizacja z kryjówką i podejrzaną działalnością, ale czułam, że to nie byli źli ludzie.

– E-ee...
W każdym razie, już chciałam zadawać pytanie, ale znowu mi przerwano.
– No, to jak masz na imię?
– Co?
Westchnąwszy, Kido zadała mi to pytanie i usiadła obok chłopaka imieniem Kano.
– Spytałem się o to, jak masz na imię. Do mnie możesz mówić Kido. A ten tutaj rozchichotany to Kano.
Najwyraźniej jej sposób mówienia i postawa dawało dosyć odmienne, androgyniczne wrażenie.
Siedzący obok niej ""śmieszek pomachał mi z uśmiechem na twarzy. Wyczuwało się od niego dojrzałość, ale po przyjrzeniu się mu on również wyglądał na rówieśnika.
– Aa, eem, nazywam się Kisaragi Momo, mam szesnaście lat...
Poproszona o podanie imienia, bezwiednie powiedziałam i swój wiek. To nie tak, że tak zwykle się przedstawiałam, ale martwiłam się tym, że będzie brzmiało to jak z występów idolek.
Gdybym jeszcze powiedziała "Jestem idolką, więc na to akurat nie da się chyba nic poradzić (heh)", pewnie by tego sobie nie odpuścili. Aach, co robić, co robić... Jaki byłby wstyd...
– ...Kisaragi, tak? To ty naprawdę jesteś idolką... Nawet powiedziałaś ile masz lat, jak się przedstawiałaś.
Po prostu koszmar.
– Nie, nie! To nie tak! Nie powiedziałam tego z przyzwyczajenia ani nie myślałam o tym jak o przesłuchaniu ani nic z tych rzeczy! To po prostu tak wyszło!! No bo ten, ja nie mam żadnych przyjaciół, więc kiedy rozmawiam z ludźmi to się cieszę aż za bardzo i wygaduję wtedy różne głupoty! Ahaha... haha...
——

Nastała cisza jak makiem zasiał. Marzyłam o tym, by wpełznąć do jakiejś dziury i nigdy stamtąd nie wychodzić.
– Rozumem... M-masz z tym dość niemałe kłopoty.
– T-tak...
Ucieszyły mnie jej słowa.
Osoba zwana Kano znowu zaczęła chichotać, a tym razem Kido-san uderzyła go w brzuch, by go uciszyć.
– Inna sprawa, że nie jestem pewien co dalej robić... Tak szczerze, to jestem jak najbardziej za wypuszczeniem ciebie jak najszybciej, ale po tym wszystkim, co myśmy ci wyjawili, marnie by się skończyło, gdybyś teraz właśnie wyszła.
– Więc to tak... W sumie, to po tym, co usłyszałam...
– To wszystko wina tego idioty.
– Ahaha, ja tam jednak uważam, że to wina Kido... albo nie.
Jak tylko Kido-san się do niego odwróciła, ten zaraz się poprawił i zasłonił rękami swój brzuch.
– Ale wiesz co, ta sytuacja ma też i swoje dobre strony. Zauważyłem to na filmiku w internecie na żywo, ale naprawdę, ta twoja "zdolność" jest niesamowita.
W internecie...? Na żywo...? O tym jak wywołałam zamieszanie? Czyli mnóstwo ludzi się o tym dowiedziało, tak jak się obawiałam.
– Niesamowita? O niej mówisz?
– Hmh. Niech zgadnę - już wcześniej miałaś przypadłość przyciągania uwagi, zanim jeszcze stałaś się idolką, hm?
– Ee?! T-tak... to prawda...
Trochę mnie zbiło z tropu nazywanie tego "przypadłością".
Przyjrzawszy się mej reakcji, twarz Kido-san mówiła coś w rodzaju "Rozumiem".
– Z tego co już widziałem, to dosyć uciążliwa umiejętność, nie? Jestem pod wrażeniem, że mimo tego zdecydowałaś się na karierę idolki.
Zachowywał się tak, jakby wszystko o mnie wiedział, i dając nieodparte wrażenie, że potrafił czytać w moich myślach.
– Moja mama miała wtedy problemy ze swoją pracą, a ja chciałam jej choć trochę pomóc, ale... skąd ty to wszystko...?
– Ja? Nie, ja po prostu zgadywałem, chyba. Może i jesteś bardzo popularną idolką, to było wręcz 'dziwne', by przyciągać aż taką uwagę. Zupełne przeciwieństwo Kido. A gdyby Mary miała taką przypadłość jak ty, to by ona już dawno umarła. Ahaha!
– Mary to specjalny przypadek. A poza tym, sytuacja ich obu do zupełnie inna sprawa.
– Tak tak, w sumie to ty masz rację. Ach, jak już o niej mówimy, to długo jej nie widziałem. Ona dalej jest zła?
– Eee... Ja nie do końca wiem, o czym mówicie...
Byłam bardziej niż zdezorientowana. Nie wyglądali na złych ludzi, ale kim oni byli? I co jeszcze mi się stanie?
– Aa, sorka. Eee, no, może będzie lepiej jak sobie usiądziesz?
– Aa, jasne...
Wskazał gestem na sofę naprzeciwko nich, po drugiej stronie stolika.
Gdy już zajęłam miejsce naprzeciwko Kano-sana, nie wiadomo czemu poczułam się jak u psychologa.
– Żeby już więcej nie przedłużać - jak Kido już wcześniej wyjaśniła, wypuszczenie ciebie teraz sprawiłoby nam mnóstwo problemów. Więc wolelibyśmy, gdybyś z nami została przez jakiś czas. Oraz - jako że wiemy, że to może być dla ciebie dosyć krępujące - mamy dla ciebie niesamowitą okazję, czy też może, ofertę nie do odrzucenia.
– O-ofertę?
– Tak, ofertę. Najprościej mówiąc, wyleczymy twoją przypadłość. Czy też, lepiej to ujmując, "stłumić ją". Możemy ci w tym pomóc. I tylko wtedy, jeśli tego zechcesz. To chyba wszystko, co możemy, nie?
– W sumie... raczej tak. Ale i tak nie możemy jej wypuścić.

To były najbardziej nieprawdopodobne słowa, jakie zdarzyło mi się usłyszeć przez cały dzień.
A to dlatego, że był pierwszy raz, kiedy spotkałam ludzi chcących coś zrobić z moją przypadłością.
Lecz oczywiście, nie mogłam uwierzyć w słowa powiedziane przez nich z taką łatwością.
Opierając się na tym, co mówili wcześniej, to istniała możliwość, że chcieli mnie oszukać.
Po pierwsze, jak oni mają "wyleczyć" moją przypadłość, skoro to właściwie nie jest choroba?
Próbowałam już wszystkiego, co mogło mi wpaść do głowy. Zabrakło mi już pomysłów.

– D-dobra... Oczywiście, byłoby fajnie, gdyby to zostało wyleczone, ale...
– Ach, więc jednak tego chcesz. Znaczy się, to dosyć oczywiste, że nie potrafisz nad tym panować. Wiesz, z każdym jest tak, że na jednego działa to, a na drugiego to już nie, ale jestem pewien, że to zadziała, jeśli tylko trochę poeksperymentujesz.
– Poeksperymentuję...
Ja naprawdę będę w stanie zaufać tej osobie?
Dopiero co go poznałam, nic o nim nie wiedziałam, i jeszcze był zamieszany w jakieś szemrane interesy.
Ale nigdy jeszcze nie poznałam kogoś, kto proponował coś zrobić z moją przypadłością.
Nikła nadzieja "stania się normalną" urosła na tyle, by całkowicie zaufać nieznajomemu.
– Ach... To naprawdę przywraca wspomnienia. To samo kiedyś powiedziałem do Kido.
Po przyjrzeniu się mej twarzy, Kano-san zamknął oczy, jakby sobie coś przypominał.
– Tak, chyba mogłeś mi coś takiego powiedzieć.
– Kido wtedy była taka słodka~ Powiedziała do mnie "Ja kiedyś w końcu zniknę~ Proszę, pomóż mi~" –Ała, ała!
Zanim skończył opowiadać, Kido-san wychyliła się, by się dobrać do jego ręki. To na pewno w porządku brać na cel akurat tę część ciała...?
– Byłoby o wiele lepiej, gdybym to ja ciebie zniknął.
Kano-san wciąż się uśmiechał, nawet z Kido-san robiącą mu pokrzywkę.
– Dobra, odłóżmy wspominki... Nawet po tym, jak obiecaliśmy cię "wyleczyć", to pewnie nadal nam nie wierzysz, więc - Kido, chodź i zademonstruj nam.
– Czemu ja? Sam to zrób.
– Ale moja jest troszkę trudniejsza do ogarnięcia, nie? Z Mary byłoby najprościej, ale ona pewnie nadal jest zła i pewnie nie da się tak łatwo uprosić.
Westchnęła – Dobra, niech ci będzie. Coś myślę, że muszę wziąć za to nieco odpowiedzialności.
Rzekła Kido-san, wstała i poszła w kierunku jednych z drzwi na końcu pokoju. Gdy otworzyła te drugie z prawej, dojrzałam przez szparę zwyczajne łóżko.
– Eee... A co konkretnie chcecie mi pokazać?
– Ach, to - no, taki mały dowód na to, dlaczego powiedziałem, że możemy pomóc ci z przypadłością, nie? Myślę, że jak już raz zobaczysz, to potem będzie już z górki...
Dowód? Ciekawa byłam, jaki to będzie dowód. Przyprowadzą tu kogoś, kto już nie ma takiego problemu jak ja?
To raczej nie będzie jak z dietami cud, kiedy to można zobaczyć rezultaty przy porównaniu ze zdjęciami przed i po kuracji...
Gdy tak rozmyślałam, drzwi zamknęły się z trzaskiem za Kido wchodzącą do tamtego pokoju.
Kano-san uśmiechał się jak zwykle. Wydawało mi się, że po prostu czekał, aż Kido-san kogoś przyprowadzi.
Też postanowiłam poczekać, ciekawa osoby, która zaraz przyjdzie.

...Niestety, ale nawet po upłynięciu minuty, Kido-san się nie pojawiła.
Rozglądałam się wokół, aż mój wzrok padł na dwa zegary – jeden z kukułką, drugi cyfrowy – wiszące na ścianie. Tak naprawdę to nie czułam, żeby czas płynął bardzo powoli, tak jak to bywa, gdy się nie wie, co cię czeka.
Kano-san, wiecznie uśmiechnięty, zaczął od tak sobie przewracać strony magazynu. Drzwi w najbliższym czasie się nie otwierały, przez co zaczęłam się zastanawiać, po co ja tu właściwie siedziałam.

- ——Ee, mogę się zapytać... Aaaaaaa!!
Jak tylko podniosłam wzrok na Kano-sana chcąc się dowiedzieć na co my czekaliśmy, moje oczy napotkały nieprawdopodobny widok, i mimo woli krzyknęłam.
Obok Kano-sana, który kartkował strony magazynu, siedziała Kido-san, i to w takiej samej pozycji co wcześniej.
Gdyby najnormalniej w świecie przeszła się od drzwi, to bym nie podniosła się z krzykiem z kanapy tak jak teraz.

– J-... J-j-jak ty to...? Kiedy ty tu-?!
Kido-san spojrzała na mnie chłodno z widoczną dezaprobatą, patrząc na to, jak prawie wylądowałam za sofą.
– Aa, to jest właśnie coś takiego! Przestraszyło cię to?!
Powiedział radośnie Kano-san, obserwując jak chowałam się za tyłem kanapy.
Kido-san znowu westchnęła. – Czy ty trochę nie przesadzasz? Przestań się zachowywać, jakbyś dopiero co zobaczyła ducha.
– Wiesz, ciebie to łatwo idzie pomylić z duchem-aał!
Nawet po kolejnym walnięciu w brzuch, Kano-san nie przestawał się uśmiechać. Zaczęłam myśleć, że być może czuł dumy z tego powodu, iż zachował swój uśmiech na twarzy.

– C-cco to było przed chwilą?
Powróciwszy z powrotem na swoje miejsce, spróbowałam zapytać się o to, co dopiero widziałam.
Tak serio, to jeszcze byłam przewrażliwiona przez Kido-san i nie mogłam zmusić się do spojrzenia jej w oczy.
– Kido jest po prostu taka jak ty. Czy raczej - zupełne twoje przeciwieństwo. Od kiedy była malutka, miała taką przypadłość, która czyniła ją "niewidzialną" dla innych.
Ledwo mogłam uwierzyć w słowa wypowiedziane przez Kano-sana.
– Wydaje mi się, że już zrozumiałaś jak to zobaczyłaś, ale ty wcześniej nawet jej nie zauważyłaś, nie? Pewnie mogłabyś nawet powiedzieć, że to potrafi dłużej trwać.

Wcale jej nie zauważyłam.
Wyglądało to tak, jakby na nowo się pojawiła, jak tylko odwróciłam wzrok.
Miałam wrażenie, jakbym padła ofiarą magicznej sztuczki.

– Lecz ona w końcu zaczęła ćwiczyć, by móc nad tym panować, no i teraz to potrafi. Więc, to jest ten dowód na to, że być może będziemy mogli ci  pomóc w zduszeniu twej przypadłości——
Walnęłam dłońmi w stół i pochyliłam się do przodu.
– Chcę tu zostać!! B-będę s-sprzątać, cokolwiek, wszystko, co każecie, zrobię!! A i te misje wcześniej, też dam na nich z siebie wszystko!! Wiec proszę pozwólcie mi się przyłączyć do... Mekameka-dan!
Nie mogłam się jeszcze poddać.
Aż do dziś, miałam mnóstwo problemów w związku z moją przypadłością, ale teraz, po raz pierwszy w moim życiu, me serce kołatało z nadzieją dzięki tej wielkiej okazji.
Gdy tu zostanę, to na pewno zostanę wyleczona.
Chodziłabym na zakupy jak normalny człowiek, rozmawiała i miała przyjaciół, też jak ktoś normalny!
– N-naprawdę...? Wspaniale to słyszeć! Tylko że nasza grupa nazywa się Mekakushi-dan. Warto to sobie zapamiętać.
– Mekakushi-dan!! Dam z siebie wszystko!
– A możemy przestać używać tej dziwacznej nazwy? Nie, żebyśmy mieli wiele okazji do przedstawiania się...
Wymruczała Kido-san po przyglądaniu się podnieconej wymiany zdań między mną a Kano-sanem.
– Ale Mekakushi-dan brzmi super! Nie mogę się już doczekać, Liderze!
– C-co cię tak nagle poniosło z tym tytu... A-ale... cieszymy się, że postanowiłaś zostać, Kisaragi.
– D...dzięki!
– Aaa, ja już wiem. Możesz mówić co chcesz, ale ciebie nikt nie nazywa Liderem, więc jesteś teraz przeszczęśli—— Ała! To bolało!
Achh... Tym razem, jego ramię się wykręciło pod dziwnym kątem... I wciąż się uśmiechał!
Więc może duma Kano-sana nie pozwala zmyć z jego twarzy uśmiechu.
Ze słabym uśmiechem, przyglądałam się ich rozmowie, czegoś, do czego już się przyzwyczaiłam podczas mego krótkiego pobytu tutaj, gdy nagle jedne z drzwi z tyłu otworzyły się na oścież.
Wyszła z nich drobna dziewczyna z białymi włosami, wyglądająca jak żywcem wyjęta z bajki.
– Hm? Ach, w końcu postanowiłaś wyleźć... Hej, Mary...
Zawołane dziewczę odwróciło się w naszą stronę, zrobiło minę jakby zobaczyła potwora, i pędem wróciła do swojego pokoju.
– ...Nie mogę powiedzieć, że się tego spodziewałem.
– Do przewidzenia, nie? Mary tak łatwo można przejrzeć~
– Ach, przepraszam za to. Ta dziewczyna przed chwilą, to była Mary. Chciałem ci ją przedstawić jak najszybciej, ale...
– Hmm... Chyba mnie nie lubi...
– Nie, ona tak robi z każdym, kogo spotyka pierwszy raz, więc się tym nie przejmuj. Kano, idź po nią.
– Ech~? Ale ja nie chcę. Nie mam ochoty jej podpaść i mieć do czynienia z "sama wiesz czym".
– To twoja wina, że popsułeś jej humor. To ty rżałeś jak koń widząc jej skarpetki inne niż zazwyczaj ubiera.
– Ale nie wyglądały one źle? A właśnie, Kido, a ty milczałaś jak gdyby nigdy nic.
– A-ale ja się nie śmiałem ani nic o nich nie powiedziałem, nie?! Ty też lepiej byś zrobił, gdybyś siedział cicho.
– Nie nie, Mary wyszła w tych skarpetkach spodziewając się reakcji innych, więc to żadna różnica, nie? ...Poza tym, i tak ja tego nie naprawię, więc sama się do niej przejdź. Teraz próbujesz mi wmówić, że to moja wina, a nie?
– Co ty sobie-...?!
– Opanuj się. W dzisiejszych czasach mówią, że dziewczyny lepiej się ze sobą godzą.
Westchnąwszy, odparła – Niech ci będzie, pójdę do niej. Ale nie wiem co się z tobą stanie, gdy ją zawołam.

Kido wstała, poszła na tyły sali, otworzyła drzwi, skąd wyszła Mary, i zniknęła w środku.

– Ałaa?!
Gdy drzwi się otworzyły, usłyszeliśmy głuchy dźwięk uderzenia razem ze zduszonym krzykiem. Drzwi otworzyły się na oścież, a za nimi mogłam dostrzec tamtą dziewczynę, teraz we łzach chwytająca się za czoło.

Czyżby stała za drzwiami od czasu, gdy wróciła do swojego pokoju? Widocznie uderzyła się w głowę drzwiami, które niespodziewanie się otworzyły.
Stojąc w pokoju, Kido-san wskazała w naszym kierunku. Dziewczyna spojrzała na nas bliska płaczu i gwałtownie potrząsała głową.
– U-m... Chyba naprawdę mnie nie lubi...
– Co ty mówisz, Mary jest po prostu bardzo nieśmiała... A właśnie, chyba Kido ma niemały problem z jej przekonaniem.
Kano-san widocznie w ogóle nie przejmował się sytuacją; z powrotem wrócił do przewracania kartek magazynu.
Ponieważ Kido-san wytrwale nakłaniała ją przez otwarte drzwi, mogłam co nieco usłyszeć z ich rozmowy. Nie słyszałam za wiele, ale oczywiste słowa sprzeciwu dziewczyny, takie jak "Boję się" albo "Nie mogę", za każdym razem dźgały mnie prosto w serce.
– Um... jeśli to niemożliwe, to...
Gdy odwróciłam się do Kano-san z tymi słowami, usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi.
Kido-san stała przed drzwiami, a za nią chowała się dziewczyna o imieniu Mary.
Jej długie białe włosy sięgające bioder wydawały się tak miękkie i gęste jak u zwierzątka, że nie mogłam powstrzymać myśli o tym, jak przyjemnie byłoby zatopić w nich twarz.
– Och, musiała jej dobrze wytłumaczyć. Tego się spodziewałem po naszym liderze.
Kano-san złożył czytaną przez niego gazetę i zaczął klaskać w dłonie dla aplauzu.
Kido-san wróciła tą samą drogą i usiadła w tym samym miejscu co wcześniej, a dziewczyna zajęła miejsce wciskając się między Kano-sanem a liderem.
Z bliska naprawdę wyglądała jak lalka... Bladoróżowe oczy, skóra jaśniejsza niż u Kido-san, długie śliczne białe włosy - wyglądała jak wyjęta prosto z baśni.
Głowę jednak miała spuszczoną, wpatrując się w pustą przestrzeń na stole ze zdezorientowanym wzrokiem, wciąż powtarzając "Będzie dobrze... będzie dobrze..." jak jakieś zaklęcie na tyle głośno, że mogłam je usłyszeć.
– Przepraszamy, że musiałaś czekać. Oto Mary.
Gdy padło jej imię, jej ramiona drgnęły i bardzo powoli podniosła wzrok.
Dziewczyna zdawała się być introwertykiem. Jako nowy członek grupy, musiałam zostawić po sobie dobre pierwsze wrażenie!
– M-miło cię poznać, Mary-san! Eee, jestem Kisaragi! Od dziś, będę w waszej grupie! Eee, postaram się jak najlepiej, mam więc nadzieję, że będzie nam miło!
Gdy zaczęłam mówić, Mary znowu zesztywniała, lecz widocznie me słowa dały jakiś efekt, ponieważ gdy skończyłam, jej mina była łagodniejsza.
– ...
Niestety Mary-san jakby zastygła w tej samej pozycji.
– Eee... Ahaha...Ym, co do tego...
Postanowiłam poprowadzić dalej rozmowę, jednak z marnym skutkiem. Gdy znowu stało się cicho, nie miałam pojęcia, jak z tego wybrnąć. Może powinnam kupić jakąś książkę o sztuce konwersacji...
Ale, ku memu zaskoczeniu, cisza nie trwała za długo.
– Na imię mam... Mary... M-miło mi... cię poznać...
Dopiero po chwili zauważyłam, że się przedstawiała, a jej głos był cichutki i zacinała się między słowami.
Oczy Mary-san znowu miotały się we wszystkie strony, a jej blada skóra zabarwiła się na jasny róż aż po uszy.
– P-przyniosę herbaty...!
Gdy wyraźnie przerosła ją sytuacja, Mary wstała i wybiegła w stronę kuchni.
– Ach! A-ale nie trzeba!
Już myślałam, że przekonałam ją do rozmowy, a ona tak szybko uciekła ze swego miejsca...
– Wow... Mary naprawdę dobrze poszło.
– Też mnie zaskoczyło, że aż tyle z siebie wydusiła podczas rozmowy z kimś, kogo widziała pierwszy raz.
Oboje wymieniali się pochwałami dla Mary-san.



– Eech!? Naprawdę!?
Palnęłam bez namysłu, starając się nie okazać zaskoczenia tym, że podczas rozmowy sprzed chwili (którą ciężką nazwać rozmową) powiedziała aż za dużo.
– Tak prawdę powiedziawszy, to chyba jesteś dopiero czwartą osobą, z którą Mary rozmawiała w życiu, więc za bardzo nie ma z czym porównywać.
– Czwartą osobą?! T-to jak życie Mary-san...?
– Jak się jej wiodło, ta... hmm~... mówiąc tym nowym slangiem, to można ją nazwać NEET'em?
Mówiąc to, Kano-san spojrzał Kido-san w twarz.
– Można. I też mało kiedy wychodzi ze swego pokoju, więc można ją też nazwać hikikomori...
– Ach... naprawdę...? J-ja n-nie miałam pojęcia...
Choć to ja zaczęłam temat, to jakoś zrobiło mi się przykro, że tak beztrosko wyjawiono, że Mary-san jest hikikomori.
– Ale powinniśmy coś z tym zrobić, nie? Bycie hikiNEETem od dwóch lat jest dosyć... sama wiesz.
– Ile razy myśmy o tym rozmawiali? Po każdym podjęciu tematu przestaje z nami rozmawiać.
– No tak... Hm? Coś się stało, Kisaragi-chan?
– Ach! N-nie! ...nic...
Usłyszane słowa "hikineet od dwóch lat" dały mi do myślenia, co musiało być widoczne na mej twarzy, gdyż Kano-san z ciekawością się jej przyglądał.
Zrobił zdziwioną minę, gdy zbyłam jego pytanie, ale nie wnikał głębiej.

– Ale myślę, pojawienie się Kisaragi wyjdzie jej na dobre.
– Tak. Wyglądała na bardzo szczęśliwą.
– Ech? Naprawdę? Dla mnie ona nie sprawiała takiego wrażenia...
– Bo widzisz, Mary wzięła swoje dwa ulubione kubki. Nam nigdy nie pozwalała z korzystać, więc jeden z nich musi być dla ciebie, Kisaragi-chan.
Rzuciłam okiem w stronę kuchni, gdzie Mary-san z zapałem zajmowała się przygotowywaniem herbaty. Wcześniej wyjęte cztery kubki położyła na tacy.
Nie byłam w stanie poznać ile były warte od samego patrzenia, ale dwa z nich były bez żadnego wzoru, a pozostałe dwa bogato zdobione zwierzątkami.
– Ach...
To mnie naprawdę uszczęśliwiło.
Mary-san, która nie najlepiej radziła sobie z innymi, wzięła swoje ulubione kubki specjalnie dla mnie.
W taki właśnie sposób witała mnie w grupie.
Nieco cieplej mi się zrobiło na sercu.
Gdy tak o tym pomyślę, to dawno nie rozmawiałam z inną dziewczyną w moim wieku.
Nawet w szkole, z powodu nieregularnego czasu pracy i mej przypadłości, rzadko kiedy miałam szansę z kimś porozmawiać twarzą w twarz.
– Trochę się martwiłem, ale widzę, że radzi sobie lepiej niż myślałem. Czyli to prawda, że dziewczyny rozkwitają przy innych dziewczynach! I wreszcie będzie tutaj bardziej przytulnie—
Kano-san rzucił okiem na Kido-san, której mina nieco spochmurniała.
Złapałam od razu o co chodzi, i po krótkiej chwili Kano-san również.
– Ach, więc to tak... czyli we mnie nie ma ani krztyny kobiecości... Bardzo mi przykro z tego powodu...!
– Co?! Nie, to nie tak! Co ty mówisz! Znaczy się, nawet Kido w tajemnicy zmienia odżywkę do włosów i takie tam, nawet ma spódniczkę z falbankami; i ogląda się w lustrze- ał, ał, ał!
Nie sądzę, by mu to wiele pomogło. Kano-san sam na to zasłużył.
– A właśnie, Kisaragi, nie powinnaś zadzwonić do agencji albo rodziców? Będzie lepiej, jeśli nie uznają tego za coś poważnego.
– Ach!! Masz rację! Całkiem mi to wypadło z głowy!
– Ale wcześniej, Kido, mogłabyś najpierw...?! Dobra, dobra, jak chcesz!
Bez mrugnięcia okiem Kido-san zacisnęła dłoń na ramieniu Kano-sana.

Teraz jednak muszę zadzwonić do menedżera... nie, za bardzo się boję. To może wystarczy napisać tylko parę słów...
Po wyciągnięciu komórki zauważyłam, że uzbierała się ogromna ilość nieodebranych połączeń i wiadomości. Poczta głosowa też była zapchana.
Od tego widoku brzuch mnie rozbolał.
Zastanawiałam się, jak miałam to wyjaśnić. Jak tak pomyślę, to rzadko kiedy, jeśli nie wcale, się wplątywało w taką dziwaczną sytuację.

Na początek po prostu przeleję swe myśli na ekran.

Temat: Rezygnuję z kariery idolki.

Treść: Jestem teraz w kryjówce grupy zwanej Mekameka Dan. Myślę, że są w stanie uporać się z moją przypadłością. Proszę, nie martwcie się o mnie. I powiedzcie też mojej rodzinie, by się nie martwili. Naprawdę mi—

—Przerywając pisanie w tym momencie, wypuściłam z siebie największe westchnięcie tego dnia.

Pewnie sobie pomyślą, że nadawca tego wiadomości musiał wcześniej zjeść jakiegoś dziwnego grzyba.
Na pierwszy rzut oka było widać, że nie pochodzą od normalnego człowieka.

– Jak... w ogóle mam to wyjaśnić? Tą sytuację...?
– ...Uch... Jakby to... Bardzo mi przykro, że musisz przez to przechodzić...
Spojrzałam na Kido-san oczami wołającymi o pomoc, ale ona pewnie musiała się czuć winna temu, że przyprowadziła mnie tu przez przypadek, bo za bardzo się zakłopotała by powiedzieć coś sensownego.

– Eeee... No bo ja nie mogę tego wysłać... Nie da się tego jakoś lepiej napisać...?
– P-przyniosłam herbatę. Przepraszam, że czeka— ...! Uwaa!!

Patrzyłam na telefon myśląc nad tym, jak napisać wiadomość, gdy nagle herbata nadleciała na mnie z prawej.
Porządna ilość płynu plusnęła w moją głowę pochyloną nad telefonem.
– Uwaaaaaaaaaa!!
Już po raz n-ty mój krzyk rozbrzmiał po pokoju.
Po części dlatego, że dopiero co zostałam oblana gorącą herbatą, ale krzyknęłam też z powodu słów "wysyłanie w toku", które wyświetliły się na ekranie.

– Aaaach! Uwaaa!? J-j-ja p-przepraszam, przepraszam!!
– N-nie szkodzi, przynieś tylko coś do wytarcia!
Mary-san przepraszała po wywinięciu orła, lecz Kido-san gorączkowo wskazywała na kuchnię.

Wciskałam przycisk "anuluj" jak szalona, lecz komórka nie dawała żadnego znaku.
Patrzyłam oniemiała, jak wysyłanie zakończyło się pomyślnie, i. jak gdyby wykonało swe ostatnie zadanie, urządzenie wyzionęło ducha. Ale jak to mogło się stać...?

– P-przyniosłam coś- Uwaa!
Tym razem nie wyrżnięta szmata wylądowała na mojej głowie.
Zimna woda spływała mi po włosach i skapywała potężnymi kroplami.

Nie kwapiąc się do ściągania z siebie ścierki, rozejrzałam się wokół.
Mary-san, blada jak ściana i wyglądająca, jakby zaraz miała się rozpłakać,
Kano-san, który nawet w takiej chwili chichotał,
i wreszcie Kido-san, która przyglądała się wszystkiemu bezradnie i zakrywała twarz kapturem swej parki.

——Ach... Ale się narobiło. Ale jakoś, wcale mi to nie przeszkadzało.

Miałam dzisiaj pełen ubaw, i niczym innym się właściwie nie przejmowałam.
Dawno tak się nie czułam.

Mogło mi się po prostu coś pomylić,
ale w tej chwili pomyślałam, że można nazwać to "chwilami młodości".
Jak robienie głupot z kolegami z klubu po szkole- to chyba właśnie to, nie?

Na zewnątrz słońce pewnie nadal świeciło nieznośnie,
a cykady bzyczały przenikliwie.

W ten letni dzień, podjęłam decyzję.
A żeby się w niej utwierdzić, wypowiedziałam ją głośno.

——Dam z siebie wszystko w Mekakushi Dan!




<< Kagerou Days II | Masterpost noweli | Kagerou Days III >>


Czerwone łososiątko - słynny Benisake-chan, kiedyś nawet można było go kupić (link). Sama ryba (czy też filet) jest przedstawicielem łososia czerwonego, w Polsce znanego też jako nerka.
Mata tatami - tradycyjne maty japońskie służące do pokrywania podłogi. Zwykle jego wymiary to 180 x 90 cm, a że te były ustalone, służyły (i dalej służą) jako jednostka miary. (wikipedia)

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkie dzięki za tłumaczenie! Naprawdę ten rozdział wymagał dużo wysiłku i czasu.
    Nie wierzę jak szybko skończyłam to czytać, pozostał mi niedosyt TwT do tego Kido mówiąca o sobie jak o facecie wywołuje uczucie dezorientacji. Mimo, że wiedziałam, że tak robi, dopiero teraz zobaczyłam jakie to wrażenie zostawia. Mam nadzieje, że wiesz o co mi chodzi xD Jeszcze raz bardzo dziękuję za twoją pracę <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Na to czekałam!
    Bardzo dziękuje, że to tłumaczysz. Niestety mało ludzi o tym wie... nie chciałabyś zgłosić się do jakiejś niezależnej grupy tłumaczów? Nawet jeśli długo się czeka na Twoje tłumaczenia, to i tak są świetne!
    Nie mogę doczekać się historii z Tsubomi. Zdecydowanie moja ulubiona postać żeńska.
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, cieszę się z każdego tutaj komentarza!

      W zeszłym roku ktoś też to samo zaproponował. Wtedy padła nazwa grupy Hazumi. Oni też tłumaczą light novel (mangi i piosenki też), ale ich prace wydawane są tak często jak moje :) Nie jestem pewna, jak wyglądałaby u nich praca i czy rzeczywiście bym na tym skorzystała... I jeszcze "podkradłam" im tą nowelkę, więc jeśli już, to poproszą o przenosiny wszystkiego co zrobiłam, a tego bym nie chciałam, a i stracić swego dorobku też nie... Mam co do tego pewne opory. Tak ogólnie, nie tylko dotyczące tej grupy.

      Co do kolejnych rozdziałów, to raczej nie wyrobię się przed grudniem. Z głupoty olałam jedną rzecz przez wakacje i teraz się to na mnie mści :/ Trzeba przetrwać.

      Kido pojawi się jeszcze w innych rozdziałach, ale nigdy w pierwszej osobie. Trochę szkoda, bo ona jest ciekawą postacią :)

      Usuń

Komentarz wyraża więcej niż 1000 wyświetleń - napisz coś!